Pustynia i półpustynia
Pon 13 Lut 2012, 18:33
Niedaleko od miasta rozpościera się niegościnny teren, pełen piachu i burz piaskowych.
Re: Pustynia i półpustynia
Nie 13 Maj 2012, 13:04
Natychmiast zatrzymał się widząc wspaniały teren Treningowy. Wyciągnął swój miecz czyli Ikki i zastanowił się cóż by mógł wymyślić za objechaną moc. żeby tak wiedzieć co zrobić.... Po chwili przypomniał sobie o tatuażu Lisa,lwa i węza. Zaczął krzyczeć po kolei "lis przybywaj", "Lew przybywaj" i "Wąż przybywaj". Niestety chyba za bardzo mu się śpieszy, wiec usiadł zrezygnowany na kamieniu ze smutkiem. Po chwili sam się skarcił bo nie ma żadnej techniki leczniczej, ani obronnej. Czasem życie może od tego zależeć! Czas się brać do roboty, tylko jak można się bronić mocą? Jak się stać NIETYKALNYM?
Pomyślał chwile i wpadł na pomysł zakopania się w ziemi, lecz pomysł natychmiast obalił. Wpadł jednak na genialniejszy pomysł lecz zużywający niebagatelne ilości many albowiem aż 25% CAŁEJ MANY!. Przecież z własnej many można zrobić katanę z tego co słyszał to czemu nie może zrobić oplatającej go many jak zbroi? Myśląc o tym natychmiast pojawił się Lis z tatuażu!
Lis spojrzał się z uśmiechem na Konkuro mówiąc:
- Wyobraź sobie powlokę mocy owijająca całe twoje ciało. Tylko znajdź w tym umiar i nie przesadzaj z ilością bo stracisz jakże ważną energię, ale i nie za mało by wróg się nie przedarł - Konkuro słysząc wskazówki natychmiast zapełnił sie niebieską jak niebo poświata. Zamknął oczy, iz łatwiej było mu się skupić. Jednak był już pewny sukcesu gdyby nie fakt że dostał z pięści od własnego mistrza. Natychmiast energia się rozeszła w mak. Była nadal za słaba, iż rozpłynęła się i nasz uczeń stracił kontrolę. Lis tylko się zaśmiał diabolicznie i powiedział "Więcej. Widać nie wysilasz się za bardzo" Wtedy, aż zakotłowało się i konkuro uzyskał taki odcień niebieskiego... Taki jasny, że aż raził po oczach. "Uczeń" stworzył dość grubą powłokę i znów dostał tym razem z kopniaka, lecz nic nie poczuł tym razem, ale za to opadł z sił. Chyba większość many zużył robiąc tak gigantyczna powłokę z mocy. Lis popatrzył się na ucznia i wysłał cios pod pachę i w pietę, a na twarzy Konkuro pokazał się grymas bólu.
- Nie pełna zbroja, za mocna, nadal nie kumasz?!. Ehhh muszę to zrobić inaczej - Lis jakby rozpłyną się na chwile w powietrzu i wrócił z głazami o wzorze ostrosłupa, kwadratu, wałka i drugiego ostrosłupa. Po chwili powiedział
- [color=cyan]Mi już braknie czasu. Gdy poprawnie ułożysz te rzeczy w formie wierzy, czyli na siebie i za pomocą rąk wyczarowanych z Many to zdobędziesz klucz, do okiełznania tej mocy./color] - Po czym ponownie rozpłyną się w powietrzu i pojawiły się następne głazy takie same, lecz jakby kopie zapasowe.
Pomyślał chwile i wpadł na pomysł zakopania się w ziemi, lecz pomysł natychmiast obalił. Wpadł jednak na genialniejszy pomysł lecz zużywający niebagatelne ilości many albowiem aż 25% CAŁEJ MANY!. Przecież z własnej many można zrobić katanę z tego co słyszał to czemu nie może zrobić oplatającej go many jak zbroi? Myśląc o tym natychmiast pojawił się Lis z tatuażu!
- Lis:
Lis spojrzał się z uśmiechem na Konkuro mówiąc:
- Wyobraź sobie powlokę mocy owijająca całe twoje ciało. Tylko znajdź w tym umiar i nie przesadzaj z ilością bo stracisz jakże ważną energię, ale i nie za mało by wróg się nie przedarł - Konkuro słysząc wskazówki natychmiast zapełnił sie niebieską jak niebo poświata. Zamknął oczy, iz łatwiej było mu się skupić. Jednak był już pewny sukcesu gdyby nie fakt że dostał z pięści od własnego mistrza. Natychmiast energia się rozeszła w mak. Była nadal za słaba, iż rozpłynęła się i nasz uczeń stracił kontrolę. Lis tylko się zaśmiał diabolicznie i powiedział "Więcej. Widać nie wysilasz się za bardzo" Wtedy, aż zakotłowało się i konkuro uzyskał taki odcień niebieskiego... Taki jasny, że aż raził po oczach. "Uczeń" stworzył dość grubą powłokę i znów dostał tym razem z kopniaka, lecz nic nie poczuł tym razem, ale za to opadł z sił. Chyba większość many zużył robiąc tak gigantyczna powłokę z mocy. Lis popatrzył się na ucznia i wysłał cios pod pachę i w pietę, a na twarzy Konkuro pokazał się grymas bólu.
- Nie pełna zbroja, za mocna, nadal nie kumasz?!. Ehhh muszę to zrobić inaczej - Lis jakby rozpłyną się na chwile w powietrzu i wrócił z głazami o wzorze ostrosłupa, kwadratu, wałka i drugiego ostrosłupa. Po chwili powiedział
- [color=cyan]Mi już braknie czasu. Gdy poprawnie ułożysz te rzeczy w formie wierzy, czyli na siebie i za pomocą rąk wyczarowanych z Many to zdobędziesz klucz, do okiełznania tej mocy./color] - Po czym ponownie rozpłyną się w powietrzu i pojawiły się następne głazy takie same, lecz jakby kopie zapasowe.
~~~~***Konkuro i układanie wierzy z figur geometrycznych***~~~~
"Uczen bez mistrza już" nie wiedział jakim sposobem miało to pomóc, ale wręcz natychmiast wyczarował ręce z many i chciał złapać pierwszą figurę czyli w tym wypadku kwadrat. Myślał że będzie to proste, więc chciał zrobić to jak najszybciej. Niby fajnie, lecz gdy ledwo musną maną kamienny blok eksplodował. Zdziwił się a poprzedni głos powiedział " Za mocno!". Po czym uspokoił oddech i spróbował mniej mocy wpompować w Niebieskie ręce. Tym razem nie mógł nawet podnieść bloku, wiec ponownie zwiększył, lecz przesadzając i znów figura poszła się rypać... Konkuro spędzał niebotyczna ilość czasu próbując ułożyć wierze. Wreszcie po kilku godzinach mu się udało. Najtrudniej było zachować równowagę Wierzy dając na ostrosłup inny ostrosłup. Jak się pewnie domyślacie, często spadało z impetem na ziemie. Wreszcie Konkuro mógł odetchnąć, po wyczerpującym treningu. Czuł się wypompowany z całej mocy. Dostał zakwasów nawet. Odczekał jakiś czas i tym razem spróbował znów utworzyć zbroje nietykalności. Jak się okazało było to nad wyraz trudne. Moc dało się tylko użyć przez chwile czasu. JEDNAK PEŁEN SUKCES!- OCC:
- Ubieganie się o
Sacratam (Nietykalność)
Re: Pustynia i półpustynia
Nie 13 Maj 2012, 16:12
Za zwianie przed NPC'em piszesz dodatkowego posta na technikę.
Re: Pustynia i półpustynia
Sro 16 Maj 2012, 17:21
Ulotka: Zapalcie światło, iż po tak długim czytaniu będą boleć was oczy, nogi i nie wiem co jeszcze, ale to straszne... Niektóre momenty przyprawią was o ból pleców, gdybyście spadli z krzesła, dlatego połóżcie sobie materac za krzesło, mniej więcej tam gdzie byście opadli. Przygotujcie sobie tez okulary z płótna w przypadku zaśnięcia lub/i omdlenia. I pamiętaj przeczytaj ulotkę i zapoznaj się z Farmaceutą i Okulistą.
Konkuro nagle poczuł niedosyt tego, że właśnie nauczył się kontrolowania mocy. Chciał utrzymać jednak tą moc o wiele, wiele dłużej. Przypomniał sobie że Lew powiedział coś nie dawno o tym, że już mu się skończył czas. Zabrał się wiec, za dumanie o co mogło mu chodzić. Po kilku chwilach doszedł do wniosku, że jego tatuaże maja cel do wykonania z małą ilością czasu do wykorzystania i muszą z tego odpowiednio skorzystać. Co z tego że to zrozumiał? Wie już że nie może prosić o ponowne przyzwanie postaci.
Nagle został wyrwany z kontekstu, gdy zauważył jakieś dziwne zwierze pod swoimi stopami, oczywiście natychmiast odskoczył w obawie. Ujrzał skorpiona z dobrze uzbrojona potylica tylnią, czyli innymi słowy żądłem. Oczywiście wziął nogi za pas, oddalając się od pozostawionych losowi kamiennych bloków. No przynajmniej nie zniszczą się szybko od drążącej wody, iż jesteśmy na pustyni! Ha! A propos wody Konkuro uciekając pomyślał natychmiast o znalezieniu jakiegokolwiek płynu, iż głód na ten trunek był już niemały. Przystał wiec i pomyślał jakby uzyskać odrobinę tego śniętego, świętego płynu na pustyni. Kopanie w piasku odrzucił, szukanie oazy też, czekanie na deszcz też. Więc jedyne co mu pozostało to wypić wodę z sików lub uzyskać wodę, ale z czego? Jednak po namyśle stwierdził iż obie możliwości są niemożliwe to, jak mu się wydawało, skierował się na półpustynnie. Szedł już dosyć spory kawał drogi, patrząc się co chwila na jakieś niekiedy porozrzucane kaktusy, bloki skalne i o dziwo cały, cały, cały czas piasek. Odrobinę się chyba zgubił. No wiecie trudno odróżnić przy jakim ziarenku piasku się szło, albo przy jakim kaktusie się było. Już z sił opadł, prawie cały spoglądając czy na horyzoncie nie pojawiła się jakaś oaza. Wreszcie zauważył skupisko palm i powiedział sobie – ZBAWIENIE chwiejąc się i idąc od boku do boku, szedł w jej kierunku z małymi oczywiście odchyleniami.... Widział już bardzo blisko palmy. Zaczął biec kuśtykając i próbując przytrzymać się palmy aby się nie przewrócić. Jednak po chwili krzyknął z grymasem na twarzy gdy dotkną jak się okazało kaktusa a nie palmy! To wszystko było jednak złudzeniem. Padł na kolana godny wylizywać wodę z piasku ale niestety jej nie było, sam gorący piasek. . Nawet spróbował biorąc w usta trochę podłoża, lecz na nic to się nie zdało. KSA! Popatrzył resztkami sił na swoją rękę z powbijanymi kolcami od Kaktusa. Wtedy jego niepracujący mózg ruszył ostatnimi resztkami i WRESZCIE oprzytomniał wpadając na pomysł. KAKTUS ZAWIERA WODĘ! Dorwał się więc do rośliny, i rozcinając jej bebechy wyjął rękami miąższ czy co tam ma i zaczął ściskać nad ustami. Na szczęście okazało się, że roślina miała jednak w sobie trochę wody. Wstąpiły w niego jak na zawołanie następna dawka sił. Rozplątał zawiązana bluzę na brzuchu i zawinął w nią resztę bebechów Kaktusa. Ten sprytny pomysł pozwolił na przechowanie odrobiny wody w nie wyciśniętym jeszcze miąższu. Konkuro zawiązał bluzę jak kobieta torebkę na ramieniu i szedł szukając następnej dawki wody. Przypomniał sobie coś. Przecież umie wyczuwać energię osób, więc czemu nie wyczuć energii wody?! Skupił się intensywnie i przy zamkniętych oczach pojawiła się niebieska kropka na wprost. Oczywiście nie trzeba było długo myśleć, aby ruszyć w tamtym kierunku. Oczywiście z nowymi siłami od czasu do czasu popijając sobie z miąższu wodę. Oczywiście jakimś trafem doszedł do celu i ukazała mu się oaza. Z początku w to nie wierzył ale sprawdził to dotykając drzew i czując powiew chłodu wchodząc w zacienione miejsce. Oczywiście usiadł w takim miejscu i został zmożony krótką drzemką. Po odzyskaniu sił poszedł do zbiornika wodnego i zachłysną się wielkim łykiem wody. Pił ile wlezie. Po czym osunął się na o dziwo w tym miejscu trawę lub coś podobnego. Położył się obmyślając plan działania. Oczywiście musiało mu coś znów przerwać.... KOKOSY... ha ha ha. Na palmie? Nie. Banany? Nie, i te zawiedzenie w oczach Konkuro, gdy wchodząc na górę stwierdził ze to dziwna narośl w kształcie kokosów. Sam nie był pewien co to. Przyglądał się temu dotykając jedną ręką. Nagle na palmie usiadł o dziwo jakiś ptaszek i przeważył na szali.... Palma wygięła się niesamowicie, a Konkuro wyglądał na leniwca zwisającego z pnia palmy, lub pandę. Ciekawy widok, a jeszcze ciekawszy był, jak się puścił spadając w dół na trawę, albo cos podobnego. Zawiedzony trochę zaczął myśleć nad poprawieniem czasu użytkowania czaru nietykalności. Natychmiast wstał i skupił się próbując wywnioskować czy jego poziom many pozwoli na trening i mile się zaskoczył. Myślał potem nad sposobem szlifowania swojej umiejętności. Wpadł na pewien pomysł. Wykorzysta do tego giętką palmę. Natychmiast wyczarował ręce z many i złapał się tej ogromniastej rośliny. Za pomocą wyczarowanych kończyn spróbował wygiąć Palmę z poprzednią już wyuczoną siłą w niedawnym treningu. Okazało się to nie możliwe. Dlaczego? Bo przy zgięciu trzeba było stosować coraz większą siłę nacisku, a nie trzymać ją tak samo jak w poprzednim ćwiczeniu. Konkuro ponownie złapał czubek i znów spróbował zgiąć twarde tworzywo rośliny zwane pniem z coraz większa silą. Szło tak opornie, że zdołał ruszyć czubek o 5 centymetrów gdy drzewo miało co najmniej kilkadziesiąt metrów. Następna próba wypadła o wiele gorzej. Nie chciał przesadzić z siłą na odpowiednim poziomie zgięcia, bo by otrzymał złamanie Palmy a jest ich tu dość mało, więc obiektów ćwiczeń zaraz by zabrakło. Wpadł jednak na diabelny pomysł. Wlazł na samą górę obiektu i złapał się drugiej palmy próbując takim sposobem zgiąć ją. Uzyskał zgięcie już aż 15 cm, tylko nie spodziewał się ze obiekt zadziała jak katapulta wystrzelająca go z SETKĘ metrów dalej... Wzbił tuman piachu jeżdżąc po powierzchni, gdy tylko się zatrzymał, wstał jak najszybciej i biegiem wrócił do cienia w oazie. Palące słońce sprawnie odpychało go od wyjścia poza zacieniony teren. Po tej sytuacji odechciało mu się ćwiczeń, bo lecąc zauważył już pomarańczowe zachodzące słońce a noce tu są bardzo zimne. Za pomocą rąk z many złapał w garść liści palmowych zdejmując je i ścieląc sobie przytulną dziurę między jakimiś kamieniami. Wczłapal się do dziury i poczekał na zapadnięcie zmroku. Użył swojej Many by oświetlić sobie wejście do przyjemnej skrytki oddzielającej od chłodu i wiatru. Ponownie został zmożony snem lecz tym razem głębokim. Wstał jeszcze zanim przybył świt i wyruszył w drogę zabierając Miąższ napełniony przez siebie jakimś sposobem w bajorku. Zawsze lepiej podróżować w chłodzie niż w ogromnym cieple jak w piekarniku. Oczywiście i złudzenia optyczne mu nie towarzyszyły, tylko wada takiej przechadzki była względna ciemność. Przez to trafił na wsysające wszystko mokre i wilgotne ruchome piaski, lecz wiedział jak się z nich wydostać. Wyczarował sobie i zrobił kładkę z many i za pomocą dłoni uciekł z tej pułapki. Oczywiście zaczarował podeszwy tak aby działały jak poduszka powietrzna nie dająca mu wpaść ponownie w te durne ruchome piaski. Wędrował sobie dalej po tej pustyni aż trafił do miasta schowanego w środku pustyni. Oczywiście położony był miedzy systemem oaz a mieszkańcy hodowali tam kozy. Oczywiście przykleił się do jednego zwierzęcia a dokładnie do wymion próbując wypić kozie mleko, to po chwili picia wylazł właściciel i natychmiast go pogonił, oczywiście Konkuro nie chciał się odessać aż szefuńcio nie podlazł bliżej. Wtedy już wziął nogi za pas biegnąc do drugiej kozy i ponownie się przysysając. W zabawie w kotka i myszkę Konkuro zwiał z pełnym brzuchem koziego mleka. Szedł masując się po brzuchu. Teraz zastanawiał się co by tu przegryźć. Oczywiście spojrzał się wzrokiem głodnego zombie na kozę ale dorwała go jakaś panienka wcześniej, łapiąc za kołnierz.
- Jak śmiesz ssać wymiona kóz mojego ojca? – Konkuro o mało co nie zapluł się ze śmiechu słysząc ten tekst. Nigdy nie śnił że cos takiego usłyszy od kobiety. Po chwili przybrał poważną minę i odwrócił się do panny i powiedział z duma w głosie:
- [color=green] No jakże bym śmiał [/spoiler] – Powiedział z ironicznym uśmiechem i został powalony wręcz natychmiast na ziemie i zaczął mówić lekko się krztusząc trawą (Tak jest w zespole oazy i rośnie tu trawa czy cos podobnego, może mech? Ech... Dziwne miejsce...):
- Bo jestem nie stąd i jestem głodny i chce mi się pić! – Po czy poczuł, że zostaje podniesiony i z powrotem rzucony o ziemie.
- To trzeba było poprosić a nie kraść mleko! – Po czym został podniesiony. Przeczuwając cos zamknął usta i oczy oczekując na ponowne rzucenie w ziemie. Tym razem jednak się zdziwił, bo jednak nie został ciśnięty w ziemie... Tylko duszony za pomocą ciągnięcia za kołnierz do jakiegoś budynku, a gdy już wchodzili do glinianego budynku Konkuro poleciał przez cały korytarz wbijając się w ścianę plecami. Tak mocno został rzucony. Co ona chce zacząć się do niego dobierać? Jednak powiedziała to co miała na myśli takimi słowami:
- W zamian za kradzież mleka koziego prosto od kóz, zdenerwowanie ojca, przenocujesz u nas dzisiaj i będziesz chłopcem na posyłki
-Po czym Konkuro fuknął niezadowalająco, ale sam się karcił za karygodny czyn. Patrzył jak kobieta wchodzi do jakiegoś pomieszczenia podkradł się pod drzwi i zaczął nasłuchiwać. Słyszał jak rozmawiała ze facetem który nazwał go „Władcą kóz i koziego mleka”. Nasłuchał się komplementów co nie miara. Na przykład „ Wprawny złodziej”; „Umie zasysać i pić od razu z wymion, co jest niewiarygodne”; „Jeśli jeszcze raz, zrobi coś kozom to go chyba wykas...yyy zabiję”; i wiele, wiele innych. Uśmiechał się szeroko słysząc ile o nim opowiadają, i nagle usłyszał kroki, prawdopodobnie tamtej kobiety więc spróbował dąć dyla, lecz niestety przez chwile biegł w miejscu a potem wyrżną się upadając na głowę tuż przed kobieta. Próbując wstać i zaprzeć się rękoma znów upadł tym razem kończyny górne się poślizgnęły, rozjeżdżając na boki. Pociągnął nosem i poczuł na ziemi jakby trochę koziego wylanego mleka. No tak widać tracił otwartą butelkę przy ścianie podchodząc do niej, a potem próbując uciec, dlatego pośliznął się na kozim mleku!!... Kozy kozy kozy kozy... Władca kóz.... Zapada w pamięć ta nazwa.
Dziewczyna pierwszy raz zaśmiała się widząc jak Konkuro próbuje nadal wstać z mizernym skutkiem. Wreszcie pomogła mu ciągnąc go za rękę i puszczając go tak że ślizgiem wyjechał z budynku i trafił na piasek. Wreszcie Konkuro mógł wstać, lecz dlatego że leżał na piasku i popatrzył się na w górę na kobietę. Znów widział jak wybuchła śmiechem, lecz teraz porządniej. Zastanowił się co mogło ją tak rozbawić i sam się zaczął śmiać gdy zorientował się o co chodzi. Mianowicie, gdy spojrzał na swoja pierś zobaczył piasek przyklejony jakimś trafem do jego bluzki. Wyglądał jak w zbroi z piasku... Posiadał delikatny Chełm z ziaren piasku na twarzy, nagolenniki, tortową zbroje i zbrojne spodnie. Jakimś trafem kozie mleko przykleiło do niego ta małą warstwę piasku i jeszcze wcześniej pozwoliło ślizgiem wyjechać z budynku. Dziewczyna znikła na chwilę w budynku i wyszła na zewnątrz z rękoma za plecami i odezwała się:
- Władco kóz... a może raczej piaskowy rycerzu? Poznaj twoich nowych dwóch przyjaciół, Miecz jako mop i tarcza jako wiadro. Po czym rycerz w lśniącej na czerwono a może bardziej żółto, zbroi zabrał się do zmywania podłogi. Mopem pozbierał już po całym domu rozlane resztki koziego mleka. Napracował się tak, że aż się spocił niemiłosiernie... Biedny chłopak. Za chwile zobaczył, że dziewczyna miała przy sobie wiadra i podała... No zgadnijcie komu? Taaak dla Kona!! Cóż za zaskoczenie nie? Domyślił się on, że chodzi o wydojenie mlekodajnych kóz. Natychmiast wziął wiadra i poszedł do każdego zwierzęcia i go wydoił. Jak to dobrze, że nie ma tam byka... Oczywiście zwierzęta to były same kozy, na szczęście nie musiał doić innych zwierząt. Dumny przyszedł z wieloma zapełnionymi wiadrami prawie po brzegi. Powitanie jednak nie było zbyt miłe. Dziewczyna stała w środku budynku i tylko jak Konkuro wszedł do środka zaczęła krzyczeć:
- Coś ty zrobił?!?!?!
- Jak to co? Wydoiłem wszystkie kozy
- Właśnie o to chodzi! Bo wydoiłeś nie tylko nasze, ale i sąsiadów ,więc przyszli się poskarżyć to zaproponowałam im, że za darmo i im wydoisz krowy. Teraz leć do KAŻDEGO budynku zanieść wiadro mleka!
Konkuro zaczął spoglądać tępym głosem...yyy wzrokiem na dziewczynę. Oprzytomniał gdy usłyszał „już już” z gestem rąk „No idź już”. Natychmiast więc złapał za uchwyty dwa wiadra i zaczął iść do pierwszego budynku. Walna czołem w ścianę w celu prowizorycznego zapukania, iż drzwi nie ma, po czym wpakował się do środka i natychmiast usłyszał krzyk kobiety, więc zostawił wiadro z mlekiem i natychmiast uciekł. Powędrował wiec do drugiego budynku i zostawiając wiadro zobaczył jakąś panienkę która wyszła półnaga i złapała go za fraki i chciała gdzieś zaciągnąć, a mianowicie do pokoju. O o o o Konkuro już był nie przy takich rzeczach, wiec w obawie przed tym, że kobieta ma zamiar go ZABIĆ uciekł przez okno zostawiając bluzę, bo kobieta chyba do sekcji zwłok chciała mieć nagie ciało chłopaka. Tylko zastanawia się po co ciągnęła go do sypialni... Aby zabrudzić krwią łoże? Powinna zabrać go do piwnicy, gdzie nikt nie mógłby ujrzeć zwłok i krwi chłopaczyny. „władca kóz” już bez bluzy tylko z klatką na wierzchu i kaloryferem poleciał powrotem po następne wiadra i po jakieś odzienie. Drugi dom ominął teraz dużym łukiem, i wszedł do domu z numerem Trzy. Domek całkiem spokojny, bo chyba wszyscy domownicy wywietrzeli... Poszedł więc do następnego miejsca, jakim był dom pod numerem cztery. Konkuro zrobił wielkie oczy gdy tylko ujrzał ten budynek. Był strasznie ponury i nie ciekawie siebie prezentował. Nasz bohater, aż musiał przełknąć ślinę i dodać sobie w myślach odwagi aby wbić do tego miejsca. Ledwo się bojąc i dygocąc przekroczył próg nawet nie próbując zapukać. Spojrzał w lewo i prawo widząc krew na ścianach w jednym pomieszczeniu. Gdy wszedł do niego odetchnął z ulga, bo to tylko krew Kozy. Mają tu chyba jakieś dziwne obrzędy. Wrócił się do wejścia i zostawił mleko jak się później okazało w fabryce – ubojni, zważając na to że nikt tu nie mieszka. Idąc z powrotem dumny z wykonania zadania znów został zjechany i wykrzyczany. Miał się teraz wrócić po wiadro, bo niepotrzebnie je tam zostawił. Prychną w stronę kobiety i zaczął wiać gdy ujrzał, że dobyła mopa i chciała go pogonić silą. Musiał się wracać do strasznego budynku. Będąc już w środku usłyszał rozmowę, jak dwóch mężczyzn gada, że wybierają się z tej pustyni na ląd za pomocą ubrań owiniętych na cebulkę i będą jeździć na czymś zwanym „Wielbłąd”. Zaciekawiło go to więc natychmiast poszedł do źródła i zaczął rozmowę, mówiąc prosto z mostu:
- Czy mógłbym się zabrać razem z wami?
- A co oferujesz w zamian?
- Wiadro koziego mleka.
Usłyszał jak zaczęli się śmiać z niego ale za chwile przestali gdy jeden szepną do drugiego “ Ej czy to nie ten władca Kóz?” Po czym kiwnęli głowa w czynie aprobaty i zgody na podróż. Przynajmniej nie chcieli w zamian autografów.... Jeden tylko powiedział
- Pamiętaj ubierz się tak jak my i wyjeżdżamy jutro rano. Złodziej zawsze trafi na swego a my jesteśmy pod wrażeniem, żeby wsysać się do wymion kóz i jeszcze ujść z tego bez szwanku u najgorszego człowieka w mieście
Konkuro w tym momencie został zainteresowany życiem starego, no dobra młodego ok. 40 latka u którego musiał pracować. Zabrał więc wiadro z kozim mlekiem i usłyszał towarzyszący śmiech, że tym razem skradł mleko już w naczyniu. Usłyszał oto od tamtych dwóch poprzednich mężczyzn. Natychmiast ucieszony skierował się do wyjścia i z powrotem do budynku kobiety i niby najgorszego faceta ze wszystkich. Wszedł dumnie do ich pokoju i usłyszał jak jakiś męski głos się wydziera na cala mordkę. „ Jak śmiesz go przyprowadzać pod nasz dach? Zabije go jeśli się tu pojawi” oczywiście Konkuro musiał się zachować głośno i musiał zwrócić na siebie uwagę. Zastanowił się tylko jak? Przecież gdy wtedy podsłuchiwał to była aprobata z jego strony. Ale chwila... Inny głos. Więc z kim rozmawiała wcześniej kobieta dając komplementy dla „władcy kóz”?
Nie mógł dalej się zastanawiać, bo facet inny niż ujrzał wtedy, wyleciał do niego z mieczem a raczej ogromną maczetą. Konkuro musiał się schylić aby uniknąć tej broni która przeleciała nad jego głowa i skosiła trochę włosów. Oczywiście zamiast brać nogi za pas musiał podlecieć do mężczyzny i zadąć cios w splot słoneczny. Potem założył dźwignie na szyję i był gotowy do przyduszenia, gdyby kobieta nie podleciała i nie próbowała powstrzymać Konkuro rozluźniając jego chwyt, co niestety jej się nie udało, ale on popychany przez czyste sumienie puścił zUego faceta i ujrzał poprzedniego, co go wychwalał wtedy w pomieszczeniu z kobietą. Nie trudno było się domyślić, że to prawdopodobnie jego syn czyli prawdopodobnie brat kobiety. Taki wniosek stąd, że pobiegł po maczetę próbując ściąć głowę „władcy kóz”, jednak on robił wspaniałe uniki to w dół, to w prawy dół, to w lewy dół. Wreszcie złapał za rękę tamtego i założył taką dźwignie, że jej brat z bólu położył się na ziemie. Spojrzał na próbującego złapać oddech mężczyznę i drugiego lezącego w grymasie bólu na twarzy i jedna kobietę z KAMIENIEM W RĘKU. Na pustyni? Eee.... Zastanawiał się jakim sposobem znalazł się kamień na pustyni i w akcie dezorientacji dostał nim w głowę, myślenie to był jednak błąd... No tak pokonasz dwóch mężczyzn, to od bezbronnej kobiety ci się dostanie. Oczywiście Konkuro dziwnym trafem kamienia stracił przytomność.
Oczywiście odzyskał ją i to co zobaczył nie było miłe. Znalazł się w fabryce do zabijania kóz przywiązany łańcuchami do stołu. Dało się słyszeć na zewnątrz pomieszczenia głosy
- Zaczynamy już? Nie mogę się doczekać jego tortur.
- Tak chodźmy już, tez nie mogę się doczekać.
- Więc idziemy.
Po czym Konkuro zauważył dwóch mężczyzn. Komplemenciarza i jego ojca. Jeden miał w dłoni maczetę a drugi skalpel. Ucieszyli się, gdy zobaczyli że „władca kóz” jest przytomny, takie tortury są fajniejsze.. Konkuro wietrząc to że będą się nim bawić wykorzystał fakt ze nie dawno nauczył się jako tako nietykalności, więc czas na jej użycie i doszlifowanie w czasie niebezpieczeństwa. „Władca kóz” jeszcze pomyślał sobie co by było gdyby zginął... – Przynajmniej umrę przy swoich – tak miał na myśli trupy kóz które tu umarły. Zamierzał użyć czaru tak, aby nie zauważyli tego. Co on zrobił? Gdy tylko skalpel leciał przeciąć jakiś skrawek ciała to Konkuro robił warstwę nieprzemijalnej dla tej siły many dokładnie w miejscu styku. Operował już wspaniale możliwościami intensywności wydzielania energii duchowej, dzięki czemu nie musiał używać tak wiele cennej energii. Wystarczy mu to na sporo czasu, lecz to jest dość niebezpieczne iż nie zakrywa całego ciała tylko kilka punktów. Facet, aż się zdziwił, że nie może nawet ubrania przeciąć skalpelem wiec próbował na swoim palcu i się skaleczył. Wkurzył się i krzyknął
- No co jest z tym!?!?!?! To wcale nie jest tępe a nie może nawet ubrania mu przebić! Chyba ma jakieś specjalne odzienie.
Po czym w celu sprawdzenia swojej tezy próbował naciąć jego skórę na dłoni. Niestety tez otrzymał fiasko.
- I skóra taka twarda jak u nosorożca? – Po czym machną do swojego ojca aby wyciągnął ciężki sprzęt czyli OGROMNĄ maczetę. Podszedł ten starszy mężczyzna i zadał cios, który miałby naszemu bohaterowi uciąć rękę, lecz niestety bron się odbiła jakby trafiła na metalową sprężynę. Facet ze zdenerwowaniem zaczął walić gdziekolwiek, aby zranić Konkuro i po chwili opadł z sił. To jest szansa o której marzył główny bohater. Natychmiast jak na treningu wykorzystał ręce z many, aby posłać je na podłogę i za ich pomocą odbić się w górę i wyrwać z łańcuchów. Nie do końca plan poszedł zgodnie z pierwotnym planem bo łańcuchy na wejściu się nie porwały tylko pociągnęły Konkuro razem z stołem wybijając do góry i przyciskając go do sufitu. Był ściskany miedzy sufitem a stołem. Gdyby na chwile przed „zderzeniem” nie włączyłby mocy na całe ciało pewnie zostałby tak ściśnięty że wszystkie organy... yyy jednak nie byłoby organów wewnętrznych. Chwile po tym spadł ze stołem z powrotem na podłogę budynku. Widać „Władca kóz” się zirytował doszczętnie. Wkurzony krzyknął na cały głos:
- Lamina Caleum – „(Ostrze Niebios)”
Nie chciał tego używać aby nikogo nie zranić. Z całego ciała zaczęły buchać błyskawice. Po krótkiej chwili już całe pomieszczenie było pokryte wyładowaniami elektrycznymi. Leciały do najbliższych uziemień jak to błyskawice, czyli trafiły w dwóch mężczyzn i skutecznie powaliły ich na ziemie. Po następnej chwili z powodu naprężenia cząsteczek i bezpośredniego trafienia stół przełamał się wzdłuż na dwie części, a łańcuchy puściły w połowie. Konkuro wstał i maszerował z drobnymi jeszcze wyładowaniami ciągnąc za sobą łańcuch na każdej kończynie o długości z ćwierć metra. Dziwnie tak wyglądał wychodząc jakby jakiś duch lub gorzej... ZOMBIE... Natrafił na rozlaną wodę wymieszana z odrobina paszy dla kóz. Oczywiście była na podłodze a nasz Bohater musiał upaść ze zmęczenia i wyczerpania od mocy. Odzyskał przytomność, gdy coś lizało go w przeróżnych miejscach... Nie coś a cosie... Jak się okazało Kozy przyszły wylizywać wodę zmieszana z odrobiną paszy. Kilka... Ba nawet kilkanaście kóz lizały właśnie części ciała Konkuro wprawnie omijając miejsca intymne. Chyba czują że „Władca” nie byłby z tego zadowolony. Wstał i popatrzył się w stronę wejścia i ujrzał chyba cała wioskę która się temu przyglądała. Zaczęli wiwatować krzycząc „ Niech żyje władca kóz”. Chyba dostali olśnienia i już każdy wiedział kim jest. „Władcą kóz” który pokonał ich największego wroga którego bali się złapać. Oczywiście, gdy się odwrócił zobaczył spętanych tamtych dwoje i odetchnął z ulga – Uffff.... żyją. Zorientował się, że chyba spał prawie przez całą noc, więc musiał natychmiast przetoczyć się przez tłum, zakosić ubrania na cebulkę i pobiec do wyruszających zbójów. Akcji kończącej cała wyprawę. Oczywiście szybko się ubrał i znalazł się w miejscu spotkania, czyli za fabryką „ubojni kóz”. Natychmiast ktoś dał mu wielbłąda i każdy zaczął wsiadać na zwierze. Konkuro natychmiast za pierwszym razem wskoczył na zwierze, lecz nie zachował równowagi i po chwili osunął się spadając przez drugi bok „dwu garbowca”. Wszyscy lekko się zaśmiali z „władcy kóz”. Druga próba już się nareszcie udała. Konkuro zadowolony z udanego ujarzmienia swojego „rumaka” uśmiechał się do wszystkich.
Oczywiście chyba raczej wolałby dosiąść stado kóz ale ciiiiiicho. Swoją droga Kozy to piękne stworzenia. Mężczyźni którzy dają mleko. Ha ha ha, iks de, lol.
Dobra wróćmy więc do naszego podróżującego. Wreszcie zapodał dziwnym bitem komendę do ruszenia. Oczywiście inni zamaskowani jeźdźcy popatrzyli się na niego, jak na idiotę. Może jednak to część prawdy? Eee tam wcale go to nie ruszyło, bo przecież nosił najlepszy tytuł jakim był „Władca kóz”. Podróż zaczęła się całkiem, całkiem, iż jechał sobie powoli na zwierzaku, a słonce w takim ubraniu, już mu nie doskwierało. Był już szczęśliwy, że może na spokojnie wrócić do domu i nie musi harować jak wół, dojąc kozy. W milczeniu przebył drogę równa kilku godzinom, gdy nagle jeden z nich zauważył coś niepokojącego na horyzoncie. Popatrzył jedną małą chwilę i zaczął krzyczeć
- Burza piaskowa. BURZA PIASKOWA burza piaskowa.
Wydawało się że historia zakończy się Happy END'em a tu jednak nie... Szkoda, że to nie jest szczęśliwa powieść w PUSTYNI I W PUSZ.... półpustynni. ..tak w pustyni i w półpustynni. Konkuro zastanawiał się jakby przetrzymać ta burze. Zobaczył świeże ciało jakieś antylopy czy czegoś. Nie to chyba był niedźwiedź polarny... Nie jednak nie... Przy bliskich oględzinach jednak to martwy wielbłąd z brakiem wnętrzności. Wpatolił się do środka przez dziurę w brzuchu. Oczywiście zatkał swój nos i skombinował rurkę do oddychania z zewnątrz bo te chechmajstwo niezwykle śmierdziało. Siedział w środku zdechłego zwierzęcia i oddychał przez rurkę. Mimo to jest zadowolony, że przeżyje w tym czymś. Cieszył się do tej pory gdy, nie podszedł szczupły jegomość i powiedział chyba damskim głosem, który jakby znał...
- Dobry jesteś "władco kóz". Burza idzie, ale ją na pewno zgrabnie ominiemy. Myślałam, że będziesz bardziej odważny a ty uciekasz do jakieś padliny. Teraz idziesz na piechotę, bo będziesz tylko odstraszać zapachem wielbłąda swojego i nasze
- Po czym zaśmiała się diabelsko, a Konkuro nie mógł przypomnieć sobie skąd zna ten głos. Jest troszkę za cichy jak na pewna osobę z wioski ale strasznie podobny. BA! Może nawet ten sam, ale „władca kóz” powiedział sobie, że to nie może być możliwe. Ona chciałaby zabić go, za pokonanie brata i ojca. Zignorował wiec ten fakt i wychlapał się z padliny. I tyle ile ma sił w nogach szedł za całą ekipą i wydawało się, że cały czas przyśpieszają bo Konkuro musiał iść coraz szybciej. Spoglądał na oddalająca się ekipę wiec machnął ręką zawodząco i odwrócił się widząc jakąś grupę szybko zbliżająca się na rumakach. Każdy z jeźdźców posiadał miecz, łańcuch i jakąś maczugę, lub chociaż coś z tego..... „Władca kóz” natychmiast krzyknął do swojej ekipy
- Ejj atakują nas! - Po czym spojrzał na swoja ekipę i widział jak jeden się odwraca i natychmiast każe wielbłądowi szybciej jechać, drugi znów coś krzyczy i wręcz natychmiast cała grupa zrywa się do UCIECZKI zostawiając "Władcę kóz na pastwę losu". Pomyśleli pewnie że Konkuro jest idealny do tej roboty, bo pokonał najsilniejszego z tamtej wioseczki, więc wrócą do niego gdy tylko ich pokona. Tak na pewno wierzą w jego siły. "władca kóz" Przyjął kozę... yyy pozę ofensywna i wyczarował sobie ręce z many gdy tylko przeciwnicy byli tuz tuż. Zakręcił się robiąc poziomy wiatrak zdejmując jeźdźców potężnymi ciosami z koni. Przestał się kręcić gdy konie były za nim, a przeciwnicy na ziemi i oni bali się wstać, aby nie dostać z wiatraka. Konkuro zatrzymał wirowanie, aby zacząć brać ludzi z ziemi i wyrzucał w przeciwna stronę niż pojechały konie. Jeden, a raczej jedna zaszła go od tyłu i założyła dźwignie na szyje, więc „Władca kóz” posłał jej cios do tyłu z łokcia w brzuch tak mocno, że się zgięła puszczając go. Wnet odwrócił się łapiąc ją za kołnierz
- Co wy robicie?
- Jak to co gonimy przestępców a ty nas powstrzymujesz!! Szukamy ich od wieków.
Konkuro zastanowił się i puścił kołnierz kobiety. Spojrzał jej w oczy i powiedział
- Jadę z wami a pokaże gdzie pojechali.
- Skąd niby mamy ci Wierzyc co? Jesteś przecież jednym z nich!
- Wysadźcie mnie na skraju pustyni a powiem wam, że pojechali do miejsca zwanego Al Yorno
Nie śmiejcie się! Konkuro już sam siebie pokarał facepalmem. Jak się można było spodziewać reszta wsiedła na konie i pojechała we skazane miejsce, bo odpowiadało im miejsce. Jest idealne dla takiej bandy rabusiów. Pojechali jednak bez "Władcy kóz". Biedny musiałby się dalej wałęsać gdyby dziewczyna w podzięce nie powiedziała mu jaki kierunek ma obrać i gdzie ma pójść. Zadowolony ruszył we wskazanym kierunku.
[Z/T]
Konkuro nagle poczuł niedosyt tego, że właśnie nauczył się kontrolowania mocy. Chciał utrzymać jednak tą moc o wiele, wiele dłużej. Przypomniał sobie że Lew powiedział coś nie dawno o tym, że już mu się skończył czas. Zabrał się wiec, za dumanie o co mogło mu chodzić. Po kilku chwilach doszedł do wniosku, że jego tatuaże maja cel do wykonania z małą ilością czasu do wykorzystania i muszą z tego odpowiednio skorzystać. Co z tego że to zrozumiał? Wie już że nie może prosić o ponowne przyzwanie postaci.
Nagle został wyrwany z kontekstu, gdy zauważył jakieś dziwne zwierze pod swoimi stopami, oczywiście natychmiast odskoczył w obawie. Ujrzał skorpiona z dobrze uzbrojona potylica tylnią, czyli innymi słowy żądłem. Oczywiście wziął nogi za pas, oddalając się od pozostawionych losowi kamiennych bloków. No przynajmniej nie zniszczą się szybko od drążącej wody, iż jesteśmy na pustyni! Ha! A propos wody Konkuro uciekając pomyślał natychmiast o znalezieniu jakiegokolwiek płynu, iż głód na ten trunek był już niemały. Przystał wiec i pomyślał jakby uzyskać odrobinę tego śniętego, świętego płynu na pustyni. Kopanie w piasku odrzucił, szukanie oazy też, czekanie na deszcz też. Więc jedyne co mu pozostało to wypić wodę z sików lub uzyskać wodę, ale z czego? Jednak po namyśle stwierdził iż obie możliwości są niemożliwe to, jak mu się wydawało, skierował się na półpustynnie. Szedł już dosyć spory kawał drogi, patrząc się co chwila na jakieś niekiedy porozrzucane kaktusy, bloki skalne i o dziwo cały, cały, cały czas piasek. Odrobinę się chyba zgubił. No wiecie trudno odróżnić przy jakim ziarenku piasku się szło, albo przy jakim kaktusie się było. Już z sił opadł, prawie cały spoglądając czy na horyzoncie nie pojawiła się jakaś oaza. Wreszcie zauważył skupisko palm i powiedział sobie – ZBAWIENIE chwiejąc się i idąc od boku do boku, szedł w jej kierunku z małymi oczywiście odchyleniami.... Widział już bardzo blisko palmy. Zaczął biec kuśtykając i próbując przytrzymać się palmy aby się nie przewrócić. Jednak po chwili krzyknął z grymasem na twarzy gdy dotkną jak się okazało kaktusa a nie palmy! To wszystko było jednak złudzeniem. Padł na kolana godny wylizywać wodę z piasku ale niestety jej nie było, sam gorący piasek. . Nawet spróbował biorąc w usta trochę podłoża, lecz na nic to się nie zdało. KSA! Popatrzył resztkami sił na swoją rękę z powbijanymi kolcami od Kaktusa. Wtedy jego niepracujący mózg ruszył ostatnimi resztkami i WRESZCIE oprzytomniał wpadając na pomysł. KAKTUS ZAWIERA WODĘ! Dorwał się więc do rośliny, i rozcinając jej bebechy wyjął rękami miąższ czy co tam ma i zaczął ściskać nad ustami. Na szczęście okazało się, że roślina miała jednak w sobie trochę wody. Wstąpiły w niego jak na zawołanie następna dawka sił. Rozplątał zawiązana bluzę na brzuchu i zawinął w nią resztę bebechów Kaktusa. Ten sprytny pomysł pozwolił na przechowanie odrobiny wody w nie wyciśniętym jeszcze miąższu. Konkuro zawiązał bluzę jak kobieta torebkę na ramieniu i szedł szukając następnej dawki wody. Przypomniał sobie coś. Przecież umie wyczuwać energię osób, więc czemu nie wyczuć energii wody?! Skupił się intensywnie i przy zamkniętych oczach pojawiła się niebieska kropka na wprost. Oczywiście nie trzeba było długo myśleć, aby ruszyć w tamtym kierunku. Oczywiście z nowymi siłami od czasu do czasu popijając sobie z miąższu wodę. Oczywiście jakimś trafem doszedł do celu i ukazała mu się oaza. Z początku w to nie wierzył ale sprawdził to dotykając drzew i czując powiew chłodu wchodząc w zacienione miejsce. Oczywiście usiadł w takim miejscu i został zmożony krótką drzemką. Po odzyskaniu sił poszedł do zbiornika wodnego i zachłysną się wielkim łykiem wody. Pił ile wlezie. Po czym osunął się na o dziwo w tym miejscu trawę lub coś podobnego. Położył się obmyślając plan działania. Oczywiście musiało mu coś znów przerwać.... KOKOSY... ha ha ha. Na palmie? Nie. Banany? Nie, i te zawiedzenie w oczach Konkuro, gdy wchodząc na górę stwierdził ze to dziwna narośl w kształcie kokosów. Sam nie był pewien co to. Przyglądał się temu dotykając jedną ręką. Nagle na palmie usiadł o dziwo jakiś ptaszek i przeważył na szali.... Palma wygięła się niesamowicie, a Konkuro wyglądał na leniwca zwisającego z pnia palmy, lub pandę. Ciekawy widok, a jeszcze ciekawszy był, jak się puścił spadając w dół na trawę, albo cos podobnego. Zawiedzony trochę zaczął myśleć nad poprawieniem czasu użytkowania czaru nietykalności. Natychmiast wstał i skupił się próbując wywnioskować czy jego poziom many pozwoli na trening i mile się zaskoczył. Myślał potem nad sposobem szlifowania swojej umiejętności. Wpadł na pewien pomysł. Wykorzysta do tego giętką palmę. Natychmiast wyczarował ręce z many i złapał się tej ogromniastej rośliny. Za pomocą wyczarowanych kończyn spróbował wygiąć Palmę z poprzednią już wyuczoną siłą w niedawnym treningu. Okazało się to nie możliwe. Dlaczego? Bo przy zgięciu trzeba było stosować coraz większą siłę nacisku, a nie trzymać ją tak samo jak w poprzednim ćwiczeniu. Konkuro ponownie złapał czubek i znów spróbował zgiąć twarde tworzywo rośliny zwane pniem z coraz większa silą. Szło tak opornie, że zdołał ruszyć czubek o 5 centymetrów gdy drzewo miało co najmniej kilkadziesiąt metrów. Następna próba wypadła o wiele gorzej. Nie chciał przesadzić z siłą na odpowiednim poziomie zgięcia, bo by otrzymał złamanie Palmy a jest ich tu dość mało, więc obiektów ćwiczeń zaraz by zabrakło. Wpadł jednak na diabelny pomysł. Wlazł na samą górę obiektu i złapał się drugiej palmy próbując takim sposobem zgiąć ją. Uzyskał zgięcie już aż 15 cm, tylko nie spodziewał się ze obiekt zadziała jak katapulta wystrzelająca go z SETKĘ metrów dalej... Wzbił tuman piachu jeżdżąc po powierzchni, gdy tylko się zatrzymał, wstał jak najszybciej i biegiem wrócił do cienia w oazie. Palące słońce sprawnie odpychało go od wyjścia poza zacieniony teren. Po tej sytuacji odechciało mu się ćwiczeń, bo lecąc zauważył już pomarańczowe zachodzące słońce a noce tu są bardzo zimne. Za pomocą rąk z many złapał w garść liści palmowych zdejmując je i ścieląc sobie przytulną dziurę między jakimiś kamieniami. Wczłapal się do dziury i poczekał na zapadnięcie zmroku. Użył swojej Many by oświetlić sobie wejście do przyjemnej skrytki oddzielającej od chłodu i wiatru. Ponownie został zmożony snem lecz tym razem głębokim. Wstał jeszcze zanim przybył świt i wyruszył w drogę zabierając Miąższ napełniony przez siebie jakimś sposobem w bajorku. Zawsze lepiej podróżować w chłodzie niż w ogromnym cieple jak w piekarniku. Oczywiście i złudzenia optyczne mu nie towarzyszyły, tylko wada takiej przechadzki była względna ciemność. Przez to trafił na wsysające wszystko mokre i wilgotne ruchome piaski, lecz wiedział jak się z nich wydostać. Wyczarował sobie i zrobił kładkę z many i za pomocą dłoni uciekł z tej pułapki. Oczywiście zaczarował podeszwy tak aby działały jak poduszka powietrzna nie dająca mu wpaść ponownie w te durne ruchome piaski. Wędrował sobie dalej po tej pustyni aż trafił do miasta schowanego w środku pustyni. Oczywiście położony był miedzy systemem oaz a mieszkańcy hodowali tam kozy. Oczywiście przykleił się do jednego zwierzęcia a dokładnie do wymion próbując wypić kozie mleko, to po chwili picia wylazł właściciel i natychmiast go pogonił, oczywiście Konkuro nie chciał się odessać aż szefuńcio nie podlazł bliżej. Wtedy już wziął nogi za pas biegnąc do drugiej kozy i ponownie się przysysając. W zabawie w kotka i myszkę Konkuro zwiał z pełnym brzuchem koziego mleka. Szedł masując się po brzuchu. Teraz zastanawiał się co by tu przegryźć. Oczywiście spojrzał się wzrokiem głodnego zombie na kozę ale dorwała go jakaś panienka wcześniej, łapiąc za kołnierz.
- Jak śmiesz ssać wymiona kóz mojego ojca? – Konkuro o mało co nie zapluł się ze śmiechu słysząc ten tekst. Nigdy nie śnił że cos takiego usłyszy od kobiety. Po chwili przybrał poważną minę i odwrócił się do panny i powiedział z duma w głosie:
- [color=green] No jakże bym śmiał [/spoiler] – Powiedział z ironicznym uśmiechem i został powalony wręcz natychmiast na ziemie i zaczął mówić lekko się krztusząc trawą (Tak jest w zespole oazy i rośnie tu trawa czy cos podobnego, może mech? Ech... Dziwne miejsce...):
- Bo jestem nie stąd i jestem głodny i chce mi się pić! – Po czy poczuł, że zostaje podniesiony i z powrotem rzucony o ziemie.
- To trzeba było poprosić a nie kraść mleko! – Po czym został podniesiony. Przeczuwając cos zamknął usta i oczy oczekując na ponowne rzucenie w ziemie. Tym razem jednak się zdziwił, bo jednak nie został ciśnięty w ziemie... Tylko duszony za pomocą ciągnięcia za kołnierz do jakiegoś budynku, a gdy już wchodzili do glinianego budynku Konkuro poleciał przez cały korytarz wbijając się w ścianę plecami. Tak mocno został rzucony. Co ona chce zacząć się do niego dobierać? Jednak powiedziała to co miała na myśli takimi słowami:
- W zamian za kradzież mleka koziego prosto od kóz, zdenerwowanie ojca, przenocujesz u nas dzisiaj i będziesz chłopcem na posyłki
-Po czym Konkuro fuknął niezadowalająco, ale sam się karcił za karygodny czyn. Patrzył jak kobieta wchodzi do jakiegoś pomieszczenia podkradł się pod drzwi i zaczął nasłuchiwać. Słyszał jak rozmawiała ze facetem który nazwał go „Władcą kóz i koziego mleka”. Nasłuchał się komplementów co nie miara. Na przykład „ Wprawny złodziej”; „Umie zasysać i pić od razu z wymion, co jest niewiarygodne”; „Jeśli jeszcze raz, zrobi coś kozom to go chyba wykas...yyy zabiję”; i wiele, wiele innych. Uśmiechał się szeroko słysząc ile o nim opowiadają, i nagle usłyszał kroki, prawdopodobnie tamtej kobiety więc spróbował dąć dyla, lecz niestety przez chwile biegł w miejscu a potem wyrżną się upadając na głowę tuż przed kobieta. Próbując wstać i zaprzeć się rękoma znów upadł tym razem kończyny górne się poślizgnęły, rozjeżdżając na boki. Pociągnął nosem i poczuł na ziemi jakby trochę koziego wylanego mleka. No tak widać tracił otwartą butelkę przy ścianie podchodząc do niej, a potem próbując uciec, dlatego pośliznął się na kozim mleku!!... Kozy kozy kozy kozy... Władca kóz.... Zapada w pamięć ta nazwa.
Dziewczyna pierwszy raz zaśmiała się widząc jak Konkuro próbuje nadal wstać z mizernym skutkiem. Wreszcie pomogła mu ciągnąc go za rękę i puszczając go tak że ślizgiem wyjechał z budynku i trafił na piasek. Wreszcie Konkuro mógł wstać, lecz dlatego że leżał na piasku i popatrzył się na w górę na kobietę. Znów widział jak wybuchła śmiechem, lecz teraz porządniej. Zastanowił się co mogło ją tak rozbawić i sam się zaczął śmiać gdy zorientował się o co chodzi. Mianowicie, gdy spojrzał na swoja pierś zobaczył piasek przyklejony jakimś trafem do jego bluzki. Wyglądał jak w zbroi z piasku... Posiadał delikatny Chełm z ziaren piasku na twarzy, nagolenniki, tortową zbroje i zbrojne spodnie. Jakimś trafem kozie mleko przykleiło do niego ta małą warstwę piasku i jeszcze wcześniej pozwoliło ślizgiem wyjechać z budynku. Dziewczyna znikła na chwilę w budynku i wyszła na zewnątrz z rękoma za plecami i odezwała się:
- Władco kóz... a może raczej piaskowy rycerzu? Poznaj twoich nowych dwóch przyjaciół, Miecz jako mop i tarcza jako wiadro. Po czym rycerz w lśniącej na czerwono a może bardziej żółto, zbroi zabrał się do zmywania podłogi. Mopem pozbierał już po całym domu rozlane resztki koziego mleka. Napracował się tak, że aż się spocił niemiłosiernie... Biedny chłopak. Za chwile zobaczył, że dziewczyna miała przy sobie wiadra i podała... No zgadnijcie komu? Taaak dla Kona!! Cóż za zaskoczenie nie? Domyślił się on, że chodzi o wydojenie mlekodajnych kóz. Natychmiast wziął wiadra i poszedł do każdego zwierzęcia i go wydoił. Jak to dobrze, że nie ma tam byka... Oczywiście zwierzęta to były same kozy, na szczęście nie musiał doić innych zwierząt. Dumny przyszedł z wieloma zapełnionymi wiadrami prawie po brzegi. Powitanie jednak nie było zbyt miłe. Dziewczyna stała w środku budynku i tylko jak Konkuro wszedł do środka zaczęła krzyczeć:
- Coś ty zrobił?!?!?!
- Jak to co? Wydoiłem wszystkie kozy
- Właśnie o to chodzi! Bo wydoiłeś nie tylko nasze, ale i sąsiadów ,więc przyszli się poskarżyć to zaproponowałam im, że za darmo i im wydoisz krowy. Teraz leć do KAŻDEGO budynku zanieść wiadro mleka!
Konkuro zaczął spoglądać tępym głosem...yyy wzrokiem na dziewczynę. Oprzytomniał gdy usłyszał „już już” z gestem rąk „No idź już”. Natychmiast więc złapał za uchwyty dwa wiadra i zaczął iść do pierwszego budynku. Walna czołem w ścianę w celu prowizorycznego zapukania, iż drzwi nie ma, po czym wpakował się do środka i natychmiast usłyszał krzyk kobiety, więc zostawił wiadro z mlekiem i natychmiast uciekł. Powędrował wiec do drugiego budynku i zostawiając wiadro zobaczył jakąś panienkę która wyszła półnaga i złapała go za fraki i chciała gdzieś zaciągnąć, a mianowicie do pokoju. O o o o Konkuro już był nie przy takich rzeczach, wiec w obawie przed tym, że kobieta ma zamiar go ZABIĆ uciekł przez okno zostawiając bluzę, bo kobieta chyba do sekcji zwłok chciała mieć nagie ciało chłopaka. Tylko zastanawia się po co ciągnęła go do sypialni... Aby zabrudzić krwią łoże? Powinna zabrać go do piwnicy, gdzie nikt nie mógłby ujrzeć zwłok i krwi chłopaczyny. „władca kóz” już bez bluzy tylko z klatką na wierzchu i kaloryferem poleciał powrotem po następne wiadra i po jakieś odzienie. Drugi dom ominął teraz dużym łukiem, i wszedł do domu z numerem Trzy. Domek całkiem spokojny, bo chyba wszyscy domownicy wywietrzeli... Poszedł więc do następnego miejsca, jakim był dom pod numerem cztery. Konkuro zrobił wielkie oczy gdy tylko ujrzał ten budynek. Był strasznie ponury i nie ciekawie siebie prezentował. Nasz bohater, aż musiał przełknąć ślinę i dodać sobie w myślach odwagi aby wbić do tego miejsca. Ledwo się bojąc i dygocąc przekroczył próg nawet nie próbując zapukać. Spojrzał w lewo i prawo widząc krew na ścianach w jednym pomieszczeniu. Gdy wszedł do niego odetchnął z ulga, bo to tylko krew Kozy. Mają tu chyba jakieś dziwne obrzędy. Wrócił się do wejścia i zostawił mleko jak się później okazało w fabryce – ubojni, zważając na to że nikt tu nie mieszka. Idąc z powrotem dumny z wykonania zadania znów został zjechany i wykrzyczany. Miał się teraz wrócić po wiadro, bo niepotrzebnie je tam zostawił. Prychną w stronę kobiety i zaczął wiać gdy ujrzał, że dobyła mopa i chciała go pogonić silą. Musiał się wracać do strasznego budynku. Będąc już w środku usłyszał rozmowę, jak dwóch mężczyzn gada, że wybierają się z tej pustyni na ląd za pomocą ubrań owiniętych na cebulkę i będą jeździć na czymś zwanym „Wielbłąd”. Zaciekawiło go to więc natychmiast poszedł do źródła i zaczął rozmowę, mówiąc prosto z mostu:
- Czy mógłbym się zabrać razem z wami?
- A co oferujesz w zamian?
- Wiadro koziego mleka.
Usłyszał jak zaczęli się śmiać z niego ale za chwile przestali gdy jeden szepną do drugiego “ Ej czy to nie ten władca Kóz?” Po czym kiwnęli głowa w czynie aprobaty i zgody na podróż. Przynajmniej nie chcieli w zamian autografów.... Jeden tylko powiedział
- Pamiętaj ubierz się tak jak my i wyjeżdżamy jutro rano. Złodziej zawsze trafi na swego a my jesteśmy pod wrażeniem, żeby wsysać się do wymion kóz i jeszcze ujść z tego bez szwanku u najgorszego człowieka w mieście
Konkuro w tym momencie został zainteresowany życiem starego, no dobra młodego ok. 40 latka u którego musiał pracować. Zabrał więc wiadro z kozim mlekiem i usłyszał towarzyszący śmiech, że tym razem skradł mleko już w naczyniu. Usłyszał oto od tamtych dwóch poprzednich mężczyzn. Natychmiast ucieszony skierował się do wyjścia i z powrotem do budynku kobiety i niby najgorszego faceta ze wszystkich. Wszedł dumnie do ich pokoju i usłyszał jak jakiś męski głos się wydziera na cala mordkę. „ Jak śmiesz go przyprowadzać pod nasz dach? Zabije go jeśli się tu pojawi” oczywiście Konkuro musiał się zachować głośno i musiał zwrócić na siebie uwagę. Zastanowił się tylko jak? Przecież gdy wtedy podsłuchiwał to była aprobata z jego strony. Ale chwila... Inny głos. Więc z kim rozmawiała wcześniej kobieta dając komplementy dla „władcy kóz”?
Nie mógł dalej się zastanawiać, bo facet inny niż ujrzał wtedy, wyleciał do niego z mieczem a raczej ogromną maczetą. Konkuro musiał się schylić aby uniknąć tej broni która przeleciała nad jego głowa i skosiła trochę włosów. Oczywiście zamiast brać nogi za pas musiał podlecieć do mężczyzny i zadąć cios w splot słoneczny. Potem założył dźwignie na szyję i był gotowy do przyduszenia, gdyby kobieta nie podleciała i nie próbowała powstrzymać Konkuro rozluźniając jego chwyt, co niestety jej się nie udało, ale on popychany przez czyste sumienie puścił zUego faceta i ujrzał poprzedniego, co go wychwalał wtedy w pomieszczeniu z kobietą. Nie trudno było się domyślić, że to prawdopodobnie jego syn czyli prawdopodobnie brat kobiety. Taki wniosek stąd, że pobiegł po maczetę próbując ściąć głowę „władcy kóz”, jednak on robił wspaniałe uniki to w dół, to w prawy dół, to w lewy dół. Wreszcie złapał za rękę tamtego i założył taką dźwignie, że jej brat z bólu położył się na ziemie. Spojrzał na próbującego złapać oddech mężczyznę i drugiego lezącego w grymasie bólu na twarzy i jedna kobietę z KAMIENIEM W RĘKU. Na pustyni? Eee.... Zastanawiał się jakim sposobem znalazł się kamień na pustyni i w akcie dezorientacji dostał nim w głowę, myślenie to był jednak błąd... No tak pokonasz dwóch mężczyzn, to od bezbronnej kobiety ci się dostanie. Oczywiście Konkuro dziwnym trafem kamienia stracił przytomność.
Oczywiście odzyskał ją i to co zobaczył nie było miłe. Znalazł się w fabryce do zabijania kóz przywiązany łańcuchami do stołu. Dało się słyszeć na zewnątrz pomieszczenia głosy
- Zaczynamy już? Nie mogę się doczekać jego tortur.
- Tak chodźmy już, tez nie mogę się doczekać.
- Więc idziemy.
Po czym Konkuro zauważył dwóch mężczyzn. Komplemenciarza i jego ojca. Jeden miał w dłoni maczetę a drugi skalpel. Ucieszyli się, gdy zobaczyli że „władca kóz” jest przytomny, takie tortury są fajniejsze.. Konkuro wietrząc to że będą się nim bawić wykorzystał fakt ze nie dawno nauczył się jako tako nietykalności, więc czas na jej użycie i doszlifowanie w czasie niebezpieczeństwa. „Władca kóz” jeszcze pomyślał sobie co by było gdyby zginął... – Przynajmniej umrę przy swoich – tak miał na myśli trupy kóz które tu umarły. Zamierzał użyć czaru tak, aby nie zauważyli tego. Co on zrobił? Gdy tylko skalpel leciał przeciąć jakiś skrawek ciała to Konkuro robił warstwę nieprzemijalnej dla tej siły many dokładnie w miejscu styku. Operował już wspaniale możliwościami intensywności wydzielania energii duchowej, dzięki czemu nie musiał używać tak wiele cennej energii. Wystarczy mu to na sporo czasu, lecz to jest dość niebezpieczne iż nie zakrywa całego ciała tylko kilka punktów. Facet, aż się zdziwił, że nie może nawet ubrania przeciąć skalpelem wiec próbował na swoim palcu i się skaleczył. Wkurzył się i krzyknął
- No co jest z tym!?!?!?! To wcale nie jest tępe a nie może nawet ubrania mu przebić! Chyba ma jakieś specjalne odzienie.
Po czym w celu sprawdzenia swojej tezy próbował naciąć jego skórę na dłoni. Niestety tez otrzymał fiasko.
- I skóra taka twarda jak u nosorożca? – Po czym machną do swojego ojca aby wyciągnął ciężki sprzęt czyli OGROMNĄ maczetę. Podszedł ten starszy mężczyzna i zadał cios, który miałby naszemu bohaterowi uciąć rękę, lecz niestety bron się odbiła jakby trafiła na metalową sprężynę. Facet ze zdenerwowaniem zaczął walić gdziekolwiek, aby zranić Konkuro i po chwili opadł z sił. To jest szansa o której marzył główny bohater. Natychmiast jak na treningu wykorzystał ręce z many, aby posłać je na podłogę i za ich pomocą odbić się w górę i wyrwać z łańcuchów. Nie do końca plan poszedł zgodnie z pierwotnym planem bo łańcuchy na wejściu się nie porwały tylko pociągnęły Konkuro razem z stołem wybijając do góry i przyciskając go do sufitu. Był ściskany miedzy sufitem a stołem. Gdyby na chwile przed „zderzeniem” nie włączyłby mocy na całe ciało pewnie zostałby tak ściśnięty że wszystkie organy... yyy jednak nie byłoby organów wewnętrznych. Chwile po tym spadł ze stołem z powrotem na podłogę budynku. Widać „Władca kóz” się zirytował doszczętnie. Wkurzony krzyknął na cały głos:
- Lamina Caleum – „(Ostrze Niebios)”
Nie chciał tego używać aby nikogo nie zranić. Z całego ciała zaczęły buchać błyskawice. Po krótkiej chwili już całe pomieszczenie było pokryte wyładowaniami elektrycznymi. Leciały do najbliższych uziemień jak to błyskawice, czyli trafiły w dwóch mężczyzn i skutecznie powaliły ich na ziemie. Po następnej chwili z powodu naprężenia cząsteczek i bezpośredniego trafienia stół przełamał się wzdłuż na dwie części, a łańcuchy puściły w połowie. Konkuro wstał i maszerował z drobnymi jeszcze wyładowaniami ciągnąc za sobą łańcuch na każdej kończynie o długości z ćwierć metra. Dziwnie tak wyglądał wychodząc jakby jakiś duch lub gorzej... ZOMBIE... Natrafił na rozlaną wodę wymieszana z odrobina paszy dla kóz. Oczywiście była na podłodze a nasz Bohater musiał upaść ze zmęczenia i wyczerpania od mocy. Odzyskał przytomność, gdy coś lizało go w przeróżnych miejscach... Nie coś a cosie... Jak się okazało Kozy przyszły wylizywać wodę zmieszana z odrobiną paszy. Kilka... Ba nawet kilkanaście kóz lizały właśnie części ciała Konkuro wprawnie omijając miejsca intymne. Chyba czują że „Władca” nie byłby z tego zadowolony. Wstał i popatrzył się w stronę wejścia i ujrzał chyba cała wioskę która się temu przyglądała. Zaczęli wiwatować krzycząc „ Niech żyje władca kóz”. Chyba dostali olśnienia i już każdy wiedział kim jest. „Władcą kóz” który pokonał ich największego wroga którego bali się złapać. Oczywiście, gdy się odwrócił zobaczył spętanych tamtych dwoje i odetchnął z ulga – Uffff.... żyją. Zorientował się, że chyba spał prawie przez całą noc, więc musiał natychmiast przetoczyć się przez tłum, zakosić ubrania na cebulkę i pobiec do wyruszających zbójów. Akcji kończącej cała wyprawę. Oczywiście szybko się ubrał i znalazł się w miejscu spotkania, czyli za fabryką „ubojni kóz”. Natychmiast ktoś dał mu wielbłąda i każdy zaczął wsiadać na zwierze. Konkuro natychmiast za pierwszym razem wskoczył na zwierze, lecz nie zachował równowagi i po chwili osunął się spadając przez drugi bok „dwu garbowca”. Wszyscy lekko się zaśmiali z „władcy kóz”. Druga próba już się nareszcie udała. Konkuro zadowolony z udanego ujarzmienia swojego „rumaka” uśmiechał się do wszystkich.
Oczywiście chyba raczej wolałby dosiąść stado kóz ale ciiiiiicho. Swoją droga Kozy to piękne stworzenia. Mężczyźni którzy dają mleko. Ha ha ha, iks de, lol.
Dobra wróćmy więc do naszego podróżującego. Wreszcie zapodał dziwnym bitem komendę do ruszenia. Oczywiście inni zamaskowani jeźdźcy popatrzyli się na niego, jak na idiotę. Może jednak to część prawdy? Eee tam wcale go to nie ruszyło, bo przecież nosił najlepszy tytuł jakim był „Władca kóz”. Podróż zaczęła się całkiem, całkiem, iż jechał sobie powoli na zwierzaku, a słonce w takim ubraniu, już mu nie doskwierało. Był już szczęśliwy, że może na spokojnie wrócić do domu i nie musi harować jak wół, dojąc kozy. W milczeniu przebył drogę równa kilku godzinom, gdy nagle jeden z nich zauważył coś niepokojącego na horyzoncie. Popatrzył jedną małą chwilę i zaczął krzyczeć
- Burza piaskowa. BURZA PIASKOWA burza piaskowa.
Wydawało się że historia zakończy się Happy END'em a tu jednak nie... Szkoda, że to nie jest szczęśliwa powieść w PUSTYNI I W PUSZ.... półpustynni. ..tak w pustyni i w półpustynni. Konkuro zastanawiał się jakby przetrzymać ta burze. Zobaczył świeże ciało jakieś antylopy czy czegoś. Nie to chyba był niedźwiedź polarny... Nie jednak nie... Przy bliskich oględzinach jednak to martwy wielbłąd z brakiem wnętrzności. Wpatolił się do środka przez dziurę w brzuchu. Oczywiście zatkał swój nos i skombinował rurkę do oddychania z zewnątrz bo te chechmajstwo niezwykle śmierdziało. Siedział w środku zdechłego zwierzęcia i oddychał przez rurkę. Mimo to jest zadowolony, że przeżyje w tym czymś. Cieszył się do tej pory gdy, nie podszedł szczupły jegomość i powiedział chyba damskim głosem, który jakby znał...
- Dobry jesteś "władco kóz". Burza idzie, ale ją na pewno zgrabnie ominiemy. Myślałam, że będziesz bardziej odważny a ty uciekasz do jakieś padliny. Teraz idziesz na piechotę, bo będziesz tylko odstraszać zapachem wielbłąda swojego i nasze
- Po czym zaśmiała się diabelsko, a Konkuro nie mógł przypomnieć sobie skąd zna ten głos. Jest troszkę za cichy jak na pewna osobę z wioski ale strasznie podobny. BA! Może nawet ten sam, ale „władca kóz” powiedział sobie, że to nie może być możliwe. Ona chciałaby zabić go, za pokonanie brata i ojca. Zignorował wiec ten fakt i wychlapał się z padliny. I tyle ile ma sił w nogach szedł za całą ekipą i wydawało się, że cały czas przyśpieszają bo Konkuro musiał iść coraz szybciej. Spoglądał na oddalająca się ekipę wiec machnął ręką zawodząco i odwrócił się widząc jakąś grupę szybko zbliżająca się na rumakach. Każdy z jeźdźców posiadał miecz, łańcuch i jakąś maczugę, lub chociaż coś z tego..... „Władca kóz” natychmiast krzyknął do swojej ekipy
- Ejj atakują nas! - Po czym spojrzał na swoja ekipę i widział jak jeden się odwraca i natychmiast każe wielbłądowi szybciej jechać, drugi znów coś krzyczy i wręcz natychmiast cała grupa zrywa się do UCIECZKI zostawiając "Władcę kóz na pastwę losu". Pomyśleli pewnie że Konkuro jest idealny do tej roboty, bo pokonał najsilniejszego z tamtej wioseczki, więc wrócą do niego gdy tylko ich pokona. Tak na pewno wierzą w jego siły. "władca kóz" Przyjął kozę... yyy pozę ofensywna i wyczarował sobie ręce z many gdy tylko przeciwnicy byli tuz tuż. Zakręcił się robiąc poziomy wiatrak zdejmując jeźdźców potężnymi ciosami z koni. Przestał się kręcić gdy konie były za nim, a przeciwnicy na ziemi i oni bali się wstać, aby nie dostać z wiatraka. Konkuro zatrzymał wirowanie, aby zacząć brać ludzi z ziemi i wyrzucał w przeciwna stronę niż pojechały konie. Jeden, a raczej jedna zaszła go od tyłu i założyła dźwignie na szyje, więc „Władca kóz” posłał jej cios do tyłu z łokcia w brzuch tak mocno, że się zgięła puszczając go. Wnet odwrócił się łapiąc ją za kołnierz
- Co wy robicie?
- Jak to co gonimy przestępców a ty nas powstrzymujesz!! Szukamy ich od wieków.
Konkuro zastanowił się i puścił kołnierz kobiety. Spojrzał jej w oczy i powiedział
- Jadę z wami a pokaże gdzie pojechali.
- Skąd niby mamy ci Wierzyc co? Jesteś przecież jednym z nich!
- Wysadźcie mnie na skraju pustyni a powiem wam, że pojechali do miejsca zwanego Al Yorno
Nie śmiejcie się! Konkuro już sam siebie pokarał facepalmem. Jak się można było spodziewać reszta wsiedła na konie i pojechała we skazane miejsce, bo odpowiadało im miejsce. Jest idealne dla takiej bandy rabusiów. Pojechali jednak bez "Władcy kóz". Biedny musiałby się dalej wałęsać gdyby dziewczyna w podzięce nie powiedziała mu jaki kierunek ma obrać i gdzie ma pójść. Zadowolony ruszył we wskazanym kierunku.
[Z/T]
Re: Pustynia i półpustynia
Sro 16 Maj 2012, 17:49
Urufu vs Konkuro
Urufu: 3079 słów
Konkuro: 4307 słów
Ocena: Cholercia, Urufu przegrałeś. Rekord należy do Konkuro, który otrzymuje 10 pkt w staty (LvL up) za ten wyczyn!
Urufu: 3079 słów
Konkuro: 4307 słów
Ocena: Cholercia, Urufu przegrałeś. Rekord należy do Konkuro, który otrzymuje 10 pkt w staty (LvL up) za ten wyczyn!
Konkuro: Zaliczone zaklęcie Sacratam (Nietykalność)i - za zgodą: Nono. |
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach