Zaułki
Nie 15 Gru 2013, 15:45
Każde miasto ma swoje zaułki i Shinseina nie jest wyjątkiem. W przeciwieństwie jednak do złej sławy jaką cieszą się podejrzane dziury, te w Mieście Aniołów stanowią podręcznikowy przykład uroczych, nieco zaniedbanych tyłów domów i sklepów. Płoty, trawniki, drogi i zakamarki tworzą plątaninę w której dzieci bawią się w chowanego, a dorośli lubią wyskoczyć na papierosa czy plotki w przerwie od obowiązków. Gdy jednak zapadnie zmierzch miejsce to przyciąga nieliczne typy spod złej gwiazdy.
Re: Zaułki
Nie 15 Gru 2013, 15:47
W mieście było jakby mniej śniegu. Biały puch skrzypiał pod stopami Ny-Ny, gdy szła chodnikiem ze spuszczoną głową. Nieco przygarbiona z dłońmi w kieszeniach krążyła bez celu po ulicach miasta, omijając przechodniów. Szczęśliwie mało kto zwracał uwagę na niską figurkę z kapturem zaciągniętym po nos. Jakaś kobieta jedynie westchnęła na jej bose nogi, że mało co już dają tym bezdomnym. Cokolwiek to miało znaczyć. Dziewczynka nie zatrzymywała się od dobrej godziny, nie wiedząc gdzie się podziać.
Oczy dopiero niedawno przybrały normalny kolor. Obawa tłukła się w głowie Ny-Ny jak echo, sprawiając, że była jednocześnie nachmurzona i nerwowa. Do tego stopnia, że nie patrzyła, gdzie niosą ją nogi i wylądowała przy ruchliwej ulicy. Wtedy się ocknęła.
Zdolność czytania jednak się przydawała. Unosząc głowę i literując głośno nazwy sklepów znalazła zielony napis z owiniętym wokół laski gadem obok. Krewniak podpowiadał, gdzie zajść. Otworzyła drzwi by znaleźć się w sterylnym pomieszczeniu, gdzie powietrze aż kłuło od antyseptycznej woni. Syknęła, gdy zaszkliły się jej oczy. Stanowczo, za mocno-drażniący zapach. Nawet kichnęła, przyciągając zaciekawione spojrzenie aptekarki.
- Coś dla Ciebie kochanie? – Odezwała się miło kobieta w białym fartuszku, przyglądając brudnej bluzie, owiązanym bandażami nogą i twarzy skrytej w cieniu.
- Uhum. – Ny-Ny podeszła do blatu, przyglądając się kolorowym opakowaniom i butelkom poustawianym w schludnych rządkach. Wiedziała tylko tyle, że w aptece sprzedaje się lekarstwa, a medykamenty jak sama nazwa wskazuję mają przeciwdziałać chorobom oraz łagodzić ból. – Lekarstwo. – Powiedziała.
Kobieta spojrzała na nią wyczekująco.
- Ale jakie? – Spróbowała po chwili milczenia wyciągnąć coś więcej.
- Na ból. – Wypaliła Ny-Ny. Jak to, to w aptece nie wiedzą takich rzeczy?
- Przeciwbólowe, rozumiem. Tylko powiedz kochanie na co, ból głowy, zęba, żołądka, gardła? Mam krople miętowe, aspirynę, tabletki z miodem… – Aptekarka odwróciła się do półek, przeglądając zawartość.
- Na ból. – Powtórzyła Ny-Ny, jednak odrobinę mniej pewna siebie. Rodzaj bólu? Nie wiedziała jaki.
- Dam Ci zwykłe tabletki przeciwbólowe. Weźmiesz i jak nie będzie pomagało, przyjdź może z rodzicami, albo jeszcze lepiej z receptą, dobrze kochanie? Te leki nie są drogie. – Na kasie pojawiło się kilka cyferek.
Dziewczynka kiwnęła głową i wyjęła z kieszeni portfel. Podkradła go pewnemu motocykliście, gdy ten tankował na stacji benzynowej. Monety, czy papierki… Monet prawie nie było i Ny-Ny wyciągnęła banknot z wysokim nominałem. Aptekarka otworzyła szerzej oczy, ale nic nie powiedziała, nabijając coś uparcie na kasie. Dziewczynka włożyła rękę do kieszeni, zastanawiając się, czy może jakieś pieniądze nie wypadły i wyciągnęła… Szczura. Dwa gryzonie, których nie zdążyła zjeść wpakowała do kieszeni, na później. W końcu nie mogą się zmarnować. Trzymała go dość dramatycznie za ogon i podniosła na poziom twarzy. Widząc to kobieta gwałtownie zbladła, potem zzieleniała i zaczęła wrzeszczeć.
- Iii! Zabierz to! Zabierz to paskudztwo! Iii! Pomocy! Iii! – Wskoczyła na krzesło za ladą, machając energicznie rękoma. – Aaaa!
Ny-Ny przestraszyła się nie na żarty, zwłaszcza, że zza drzwi zbliżały się kroki i nawoływały obce głosy. Puściła szczura, dwoma susami dobiegła do drzwi i wypadła na zewnątrz jak strzała. Ignorując przechodniów wdrapała się na najbliższą okiennicę, uciekając gdzie pieprz rośnie.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach biegu, przysiadając na ośnieżonym dachu. Sprawdziła kieszenie i jęknęła. Szczur i portfel zostawiła w aptece, tak samo jak lekarstwo. Czy może być coś gorszego? Swoją drogą, Ny-Ny wiedziała, że ludzie nie lubią jej jedzenia, ale żeby reagować paniką… Potarła nos, zastanawiając się, czy jest jeszcze jakiś sposób na ulżenie bólu. Nie było to cierpnie od ran, ale czuła w tym niejaką złość czy irytację. Kolec w stopie? Pigułki na to nie pomogą.
Dopadła rynny i opadła na dół, odkrywając, że znajduje się w mniej uczęszczanej części dzielnicy. Tu jeszcze nie była. Ny-Ny przystanęła, omiatając spojrzeniem płoty, dwa zamknięte stare sklepy, śmietniki oraz mnóstwo drewnianych pudeł obok zaplecza restauracji. Pachniało mocno ziołami oraz rybą. Mimowolnie wysunęła język i wsunęła dłonie głębiej w kieszenie. Tu była bezpieczna.
Zamiotła ogonem trochę śniegu i ruszyła wzdłuż płotu, gdy nagle usłyszała skomlenie. Zastygła, nasłuchując. Krzyk, śmiech i znów skomlenie. Zostawcie. Zostawcie!
Jak jaszczurka na czterech łapach dopadła płotu i zwinnie pobiegła w stronę dźwięków, łapiąc równowagę na drewnianej konstrukcji niby akrobata. Zatrzymała się przy ocienionym zakamarku, skrywając się czujnie za deskami, strzelając czerwonymi ślepiami.
Oho.
Trzech chłopców starszych od niej bawiło się, a raczej znęcało nad burym kundlem. Pies był wyjątkowo duży, ale wyleniały ze starości i na pierwszy rzut oka po prostu słaby. Warczał, szczekał i skomlał, gdy zbliżali się do niego, próbując nałożyć na szyję zwierzęcia grubą linę.
Złe miejsce, zły czas. Jeśli było coś, co jawnie Ny-Ny potępiała, to było właśnie okrucieństwo wobec innych a zwłaszcza zwierząt. Gdy pies ugryzie człowieka, idzie zaraz do uśpienia, a gdy człowiek kopnie psa to nic się nigdy nie dzieje. Kły rosły jej w ustach, źrenice zmniejszyły złowróżbnie. Złe miejsce, zły czas by wpaść na przerośniętą jaszczurkę…
- No chodź durny kundlu! W schronisku będzie Ci lepiej! – Krzyknął jeden, rzucając kamieniem.
- Za dużo ich tutaj, ale to dobrze. Za każdego psa skapnie parę groszy. Jeszcze kilka i będziemy mogli kupić tę konsolę. – Rzucił ten z liną.
Pies zawył i zaskomlał, gdy kolejny kamień trafił go w bok. Zostawcie!
Sekunda. Chłopak najbliżej płotu w jednej chwili schylał się po kij, mrugnięcie okiem później szamotał z wściekłą jaszczurką na grzbiecie. Ny-Ny wyskoczyła zza płotu na plecy drania, wbijając pazury w ramiona i kły w barki. Nie chciała nikogo zabić, jedynie nastraszyć i ta sztuka się jej udała. Przerażony chłopak rzucał się na boki, aż dziewczynka ześlizgnęła się z jego grzbietu, stając miedzy psem a trójką. Wygięła grzbiet opierając dłonie o ziemię i z takiej pozycji warknęła ostrzegawczo.
Ofiara padła na ziemię trzymając się za rany i jęcząc. W panice drugi chłopak próbował podnieść kolegę, gdy ten osunął się na kolana. Ujrzał krew i zbladł strasznie, obrzucając Ny-Ny spojrzeniem pełnym lęku. Syknęła, obnażając zakrwawione kły.
- Co to za maszkara?! Prawie zabiła Nick’a! – Złapał zataczającego się pod ramię, wycofując w panice.
- Ku***, co to niby ma być? Nie mów, że boisz się durnego zwierza?! Na oko widać, że to niższa kategoria, przylazło bo psa usłyszało. No co?! – Warknął w stronę Ny-Ny, niebezpiecznie się zbliżając. – Do lasu dzikusie, czego szukasz wśród ludzi?
Chciał ją uderzyć, ale dziewczynka była szybsza. Zanurkowała pod wyrzuconą w jej stronę pięścią, zaciskając szczęki na ramieniu chłopaka. Usłyszała wrzask, a następnie poczuła uderzenie w czubek głowy. I jeszcze jedno. I kolejne. Wbiła kły głębiej nie puszczając, dopóki kopniak w plecy nie sprawił, że puściła i umknęła na bok, nie omieszkując poczęstować chłopaka swoją specjalnością. Ogon strzelił w odkryty brzuch, tak mocno, że przedarł warstwę materiału.
- Ssskha! Sio! Sio! – Parsknęła, a krople krwi spływające po brodzie wraz ze świecącymi na czerwono oczami nadały jej wprost demoniczny wygląd. Tatuś byłby dumny.
Prawie wygrała. Wycofywali się już, gdy ostatni jak do tej pory niezraniony, w przypływie odwagi zamierzał cisnąć kamieniem w Ny-Ny. Nie zdążył, bo w powietrzy rozległo się ostre, basowe warknięcie i pies wystrzelił do przodu, łapiąc za rękaw chłopaka. Zdążył się wyrwać, ale kłapnięcie psich zębów wystarczająco go nastraszyło. Uciekli, aż się kurzyło pomimo wszechobecnego śniegu.
Ny-Ny odczekała moment dopóki ich many nie oddaliły się odpowiednio, po czym ukucnęła, obcierając rękawem krew z twarzy. Pies, wiekowy, szary kundel z przyprószonym bielmem oczyma podszedł do niej, smagając dziewczynkę ciepłym językiem po policzku. Machał kikutem ogona, skomląc gardłowo i trąc pyskiem o Ny-Ny.
- Łapa cały? – Zapytała.
Objęła głowę ocierając się o szorstkie futro i delikatnie podrapała pazurem za uchem. Uśmiechnęła się lekko, by roześmiać, gdy chropowaty język znów zaatakował. Łapa. Kundel był wdzięczny za pomoc. Jak się okazało był już stary, wzrok mu się psuł i nie potrafił tak dobrze polować ani się bronić. Niechcący wpadł na tę zgraję. Ny-Ny uspokajająco głaskała go po boku, chowając twarz w futro. Emocje, które od dłuższego czasu trzymały się jej uporczywie dopiero teraz uleciały. Odetchnęła.
- Jak Oni wrócą, Ny-Ny przegoni. – Szepnęła psu do ucha.
Oczy dopiero niedawno przybrały normalny kolor. Obawa tłukła się w głowie Ny-Ny jak echo, sprawiając, że była jednocześnie nachmurzona i nerwowa. Do tego stopnia, że nie patrzyła, gdzie niosą ją nogi i wylądowała przy ruchliwej ulicy. Wtedy się ocknęła.
Zdolność czytania jednak się przydawała. Unosząc głowę i literując głośno nazwy sklepów znalazła zielony napis z owiniętym wokół laski gadem obok. Krewniak podpowiadał, gdzie zajść. Otworzyła drzwi by znaleźć się w sterylnym pomieszczeniu, gdzie powietrze aż kłuło od antyseptycznej woni. Syknęła, gdy zaszkliły się jej oczy. Stanowczo, za mocno-drażniący zapach. Nawet kichnęła, przyciągając zaciekawione spojrzenie aptekarki.
- Coś dla Ciebie kochanie? – Odezwała się miło kobieta w białym fartuszku, przyglądając brudnej bluzie, owiązanym bandażami nogą i twarzy skrytej w cieniu.
- Uhum. – Ny-Ny podeszła do blatu, przyglądając się kolorowym opakowaniom i butelkom poustawianym w schludnych rządkach. Wiedziała tylko tyle, że w aptece sprzedaje się lekarstwa, a medykamenty jak sama nazwa wskazuję mają przeciwdziałać chorobom oraz łagodzić ból. – Lekarstwo. – Powiedziała.
Kobieta spojrzała na nią wyczekująco.
- Ale jakie? – Spróbowała po chwili milczenia wyciągnąć coś więcej.
- Na ból. – Wypaliła Ny-Ny. Jak to, to w aptece nie wiedzą takich rzeczy?
- Przeciwbólowe, rozumiem. Tylko powiedz kochanie na co, ból głowy, zęba, żołądka, gardła? Mam krople miętowe, aspirynę, tabletki z miodem… – Aptekarka odwróciła się do półek, przeglądając zawartość.
- Na ból. – Powtórzyła Ny-Ny, jednak odrobinę mniej pewna siebie. Rodzaj bólu? Nie wiedziała jaki.
- Dam Ci zwykłe tabletki przeciwbólowe. Weźmiesz i jak nie będzie pomagało, przyjdź może z rodzicami, albo jeszcze lepiej z receptą, dobrze kochanie? Te leki nie są drogie. – Na kasie pojawiło się kilka cyferek.
Dziewczynka kiwnęła głową i wyjęła z kieszeni portfel. Podkradła go pewnemu motocykliście, gdy ten tankował na stacji benzynowej. Monety, czy papierki… Monet prawie nie było i Ny-Ny wyciągnęła banknot z wysokim nominałem. Aptekarka otworzyła szerzej oczy, ale nic nie powiedziała, nabijając coś uparcie na kasie. Dziewczynka włożyła rękę do kieszeni, zastanawiając się, czy może jakieś pieniądze nie wypadły i wyciągnęła… Szczura. Dwa gryzonie, których nie zdążyła zjeść wpakowała do kieszeni, na później. W końcu nie mogą się zmarnować. Trzymała go dość dramatycznie za ogon i podniosła na poziom twarzy. Widząc to kobieta gwałtownie zbladła, potem zzieleniała i zaczęła wrzeszczeć.
- Iii! Zabierz to! Zabierz to paskudztwo! Iii! Pomocy! Iii! – Wskoczyła na krzesło za ladą, machając energicznie rękoma. – Aaaa!
Ny-Ny przestraszyła się nie na żarty, zwłaszcza, że zza drzwi zbliżały się kroki i nawoływały obce głosy. Puściła szczura, dwoma susami dobiegła do drzwi i wypadła na zewnątrz jak strzała. Ignorując przechodniów wdrapała się na najbliższą okiennicę, uciekając gdzie pieprz rośnie.
Uspokoiła się dopiero po kilku minutach biegu, przysiadając na ośnieżonym dachu. Sprawdziła kieszenie i jęknęła. Szczur i portfel zostawiła w aptece, tak samo jak lekarstwo. Czy może być coś gorszego? Swoją drogą, Ny-Ny wiedziała, że ludzie nie lubią jej jedzenia, ale żeby reagować paniką… Potarła nos, zastanawiając się, czy jest jeszcze jakiś sposób na ulżenie bólu. Nie było to cierpnie od ran, ale czuła w tym niejaką złość czy irytację. Kolec w stopie? Pigułki na to nie pomogą.
Dopadła rynny i opadła na dół, odkrywając, że znajduje się w mniej uczęszczanej części dzielnicy. Tu jeszcze nie była. Ny-Ny przystanęła, omiatając spojrzeniem płoty, dwa zamknięte stare sklepy, śmietniki oraz mnóstwo drewnianych pudeł obok zaplecza restauracji. Pachniało mocno ziołami oraz rybą. Mimowolnie wysunęła język i wsunęła dłonie głębiej w kieszenie. Tu była bezpieczna.
Zamiotła ogonem trochę śniegu i ruszyła wzdłuż płotu, gdy nagle usłyszała skomlenie. Zastygła, nasłuchując. Krzyk, śmiech i znów skomlenie. Zostawcie. Zostawcie!
Jak jaszczurka na czterech łapach dopadła płotu i zwinnie pobiegła w stronę dźwięków, łapiąc równowagę na drewnianej konstrukcji niby akrobata. Zatrzymała się przy ocienionym zakamarku, skrywając się czujnie za deskami, strzelając czerwonymi ślepiami.
Oho.
Trzech chłopców starszych od niej bawiło się, a raczej znęcało nad burym kundlem. Pies był wyjątkowo duży, ale wyleniały ze starości i na pierwszy rzut oka po prostu słaby. Warczał, szczekał i skomlał, gdy zbliżali się do niego, próbując nałożyć na szyję zwierzęcia grubą linę.
Złe miejsce, zły czas. Jeśli było coś, co jawnie Ny-Ny potępiała, to było właśnie okrucieństwo wobec innych a zwłaszcza zwierząt. Gdy pies ugryzie człowieka, idzie zaraz do uśpienia, a gdy człowiek kopnie psa to nic się nigdy nie dzieje. Kły rosły jej w ustach, źrenice zmniejszyły złowróżbnie. Złe miejsce, zły czas by wpaść na przerośniętą jaszczurkę…
- No chodź durny kundlu! W schronisku będzie Ci lepiej! – Krzyknął jeden, rzucając kamieniem.
- Za dużo ich tutaj, ale to dobrze. Za każdego psa skapnie parę groszy. Jeszcze kilka i będziemy mogli kupić tę konsolę. – Rzucił ten z liną.
Pies zawył i zaskomlał, gdy kolejny kamień trafił go w bok. Zostawcie!
Sekunda. Chłopak najbliżej płotu w jednej chwili schylał się po kij, mrugnięcie okiem później szamotał z wściekłą jaszczurką na grzbiecie. Ny-Ny wyskoczyła zza płotu na plecy drania, wbijając pazury w ramiona i kły w barki. Nie chciała nikogo zabić, jedynie nastraszyć i ta sztuka się jej udała. Przerażony chłopak rzucał się na boki, aż dziewczynka ześlizgnęła się z jego grzbietu, stając miedzy psem a trójką. Wygięła grzbiet opierając dłonie o ziemię i z takiej pozycji warknęła ostrzegawczo.
Ofiara padła na ziemię trzymając się za rany i jęcząc. W panice drugi chłopak próbował podnieść kolegę, gdy ten osunął się na kolana. Ujrzał krew i zbladł strasznie, obrzucając Ny-Ny spojrzeniem pełnym lęku. Syknęła, obnażając zakrwawione kły.
- Co to za maszkara?! Prawie zabiła Nick’a! – Złapał zataczającego się pod ramię, wycofując w panice.
- Ku***, co to niby ma być? Nie mów, że boisz się durnego zwierza?! Na oko widać, że to niższa kategoria, przylazło bo psa usłyszało. No co?! – Warknął w stronę Ny-Ny, niebezpiecznie się zbliżając. – Do lasu dzikusie, czego szukasz wśród ludzi?
Chciał ją uderzyć, ale dziewczynka była szybsza. Zanurkowała pod wyrzuconą w jej stronę pięścią, zaciskając szczęki na ramieniu chłopaka. Usłyszała wrzask, a następnie poczuła uderzenie w czubek głowy. I jeszcze jedno. I kolejne. Wbiła kły głębiej nie puszczając, dopóki kopniak w plecy nie sprawił, że puściła i umknęła na bok, nie omieszkując poczęstować chłopaka swoją specjalnością. Ogon strzelił w odkryty brzuch, tak mocno, że przedarł warstwę materiału.
- Ssskha! Sio! Sio! – Parsknęła, a krople krwi spływające po brodzie wraz ze świecącymi na czerwono oczami nadały jej wprost demoniczny wygląd. Tatuś byłby dumny.
Prawie wygrała. Wycofywali się już, gdy ostatni jak do tej pory niezraniony, w przypływie odwagi zamierzał cisnąć kamieniem w Ny-Ny. Nie zdążył, bo w powietrzy rozległo się ostre, basowe warknięcie i pies wystrzelił do przodu, łapiąc za rękaw chłopaka. Zdążył się wyrwać, ale kłapnięcie psich zębów wystarczająco go nastraszyło. Uciekli, aż się kurzyło pomimo wszechobecnego śniegu.
Ny-Ny odczekała moment dopóki ich many nie oddaliły się odpowiednio, po czym ukucnęła, obcierając rękawem krew z twarzy. Pies, wiekowy, szary kundel z przyprószonym bielmem oczyma podszedł do niej, smagając dziewczynkę ciepłym językiem po policzku. Machał kikutem ogona, skomląc gardłowo i trąc pyskiem o Ny-Ny.
- Łapa cały? – Zapytała.
Objęła głowę ocierając się o szorstkie futro i delikatnie podrapała pazurem za uchem. Uśmiechnęła się lekko, by roześmiać, gdy chropowaty język znów zaatakował. Łapa. Kundel był wdzięczny za pomoc. Jak się okazało był już stary, wzrok mu się psuł i nie potrafił tak dobrze polować ani się bronić. Niechcący wpadł na tę zgraję. Ny-Ny uspokajająco głaskała go po boku, chowając twarz w futro. Emocje, które od dłuższego czasu trzymały się jej uporczywie dopiero teraz uleciały. Odetchnęła.
- Jak Oni wrócą, Ny-Ny przegoni. – Szepnęła psu do ucha.
Re: Zaułki
Nie 15 Gru 2013, 21:25
Kamael spojrzał jak dziewczyna wskakuje w portal, który prowadził do jego byłego domu. Czy żałował? Czy było mu żal? Może. Możliwe, że pewna cząstka byłego anioła i sługi Najwyższego w dalszym ciągu miała nadzieję na powrót do Calleum. Jednak już nie mógł, nawet gdyby chciał. Został oddalony i opuszczony. Teraz był zdany tylko na siebie. Ehh. Ogólnie rzecz biorąc to Upadli byli w najgorszym położeniu. Stracili wszystko. Swoje włości, swoje domy. I muszą egzystować w tym świecie gdzie nie ma dla nich miejsca. Może właśnie trzeba przestać żyć w pojedynkę. Może trzeba ponownie się zebrać i razem stworzyć nową cywilizację. Jednak nie było by to zbyt łatwe. Większość Upadłych wolało egzystować w osamotnieniu. Inni skupili się w grupki i nie myśleli nawet o połączeniu sił. Zaś niektórzy mieli przerost ambicji nad ego. Dlatego też potrzebowali przywódcy. Kogoś, kto dałby radę ich poprowadzić. Kamael za czasów Wojny dowodził wieloma tysiącami jednostek i miał poważanie. Wielu Upadłych by go poparło, nie licząc Aniołów Miecza i innych pierwotnych. Lecz potrzebował więcej. Kiedyś będzie trzeba się nad tym zastanowić.
W tym momencie jednak Kam obserwował zamykający się portal. „Na razie dziecinko. Widzimy się wieczorkiem.” rzucił w myślach i ruszył przed siebie. Jednak nie szedł w stronę szkoły, czy też biblioteki. Miał na razie dość tego miejsca. Musiał ogarnąć wszystko co tu zaszło. Spotkał weterana, pół-zwierza, demona i anielicę. I jak tu ma do diabła pozostać przy zdrowych zmysłach. Ciemnowłosy wkurzony walnął pięścią w ścianę, obok której przechodził naruszając jej strukturę. Czyli ogólnie mówiąc, zrobił w niej dziurę. Jednak Pan Miecza miał to w dupie. Szedł dalej aż wreszcie opuścił teren szkoły i udał się w stronę miasta. Nie użył samochodu, bo wolał się przejść. W międzyczasie wyciągnął kolejnego papierosa i go odpalił.
- Cholera. – powiedział, zaciągając się szlugiem i spoglądając w niebo. – Niczego mi nie odpuścisz stary draniu, co? Niczego?
Kamael odciął się na chwilę od wszechogarniających go emocji i man. Musiał się skupić. A jakieś zboczone myśli, kłamstwa czy inne badziewia uniemożliwiały mu to. To miasto niby takie święte i w ogóle pod opieką najwyższego było niczym innym jak pomyłką. Ludzie byli albo za głupi, albo za bardzo zadufani w sobie by to dostrzec. Jednak tacy ludzie jak niebieskooki widzieli i czuli to. Pod płaszczykiem dobra i miłości, negatywne emocje aż huczały. Może nie były tak eskalowane jak w Oroce, jednak też nie były słabe. Lecz tutaj było wszystko takie zakłamane. Takie sztuczne. Tam jak ktoś chciał Ci wbić nóż w plecy to to robił. A tutaj to się udaje przyjaciół. Ludzie to naprawdę niewypał stary. Coś Ci się popsuło w nich.
Zaciągnął się ponownie i oddał się emocjom. Te ruszyła na niego z całą swoją siłą lecz Upadły zgrabnie je wyciszył. „Japa śledzie. Mistrzu jedzie.” mruknął uśmiechając się wrednie, kiedy przypomniał sobie okrzyki Samaela na polu walki. ten to umiał śmiać się na całe gardło nawet jak był otoczony przez sześciu demonów. Nie ma co. Ten to był szurnięty od początku. Jednak był świetnym kumplem i wojownikiem. Kiedy tak rozmyślał o swoich braciach silne emocje uderzyły go jak taran. Strach, ból, złość i złośliwość. I wszystkie pochodziły z jednej alejki. Na dodatek była przy nich jakaś dziwna mana. Kiedy były wykonawca woli Najwyższego zbliżył się do zaułka i spojrzał to krew w nim zawrzała. Trójka gówniarzy rzucała kamieniami w psa i chciała go złapać jakimiś linami. Mężczyzna zacisnął pięści. Może był Upadłym, lecz w dalszym ciągu nienawidził bestialstwa i znęcania się nad słabszym.
- Gnoje. – warknął niebieskooki i już miał ruszyć kiedy ktoś go ubiegł. Mała istota, której manę czuł wcześniej i na terenie szkoły skoczyła na pomoc zwierzęciu. Radziła sobie dość dobrze i po chwili przegoniła dzieciarnię. Jednak jest jeszcze on. Kiedy smarkacze go zauważyli od razu do niego podbiegli.
- Proszę pana. Proszę nam pomóc. Tam są jakieś dzikie zwierzęta. Zaatakowały nas. – krzyczeli jeden przez drugiego i pokazywali mężczyźnie swoje obrażenia. Matoły. Kam uśmiechnął się jednak delikatnie, po czym chwycił jednego z gówniarzy i trzasnął go w twarz. W następnej chwili złapał pozostałych dwóch. Jednego strzelił pięścią w brzuch, zaś drugiego w nos przez co mu go złamał. następnie złapał ich mocniej i podniósł delikatnie.
- Chętnie wam pomogę. Ale się stąd zmyć. Daje trzy sekundy smarkacze, a jak jeszcze raz zobaczę, że znęcacie się nad jakimś zwierzakiem to wam nogi z dupy powyrywam. Zrozumiane? I zabierzcie ze sobą tego słabiaka. – powiedział mężczyzna potrząsając gnojkami. Ci tylko szybko potakiwali i jak tylko ich puścił to złapali kumpla i się zmyli. Dzisiejsza młodzież była strasznie delikatna. Raz ich uderzysz to mdleją, a jak trochę postraszyć to ledwo co trzymają kupę w gaciach. Koszmar.
Kiedy trójka debili się już oddaliła to Upadły mógł wreszcie podejść do dziewczynki i psa. Był on już stary i raczej nie miał siły by się bronić. Na widok Kama wyszczerzył zęby, jednak ten go cichutko uspokajał. Cały czas patrzył się na prawy bok psiaka, na którym widniała rana po kamieniu. Bezmyślni durnie. Zabić człowieka to grzech, ale zwierzę to nie. I ty się masz za chodzącą miłość Najwyższy? Kiedy wreszcie udało mu się podejść ukląkł powoli i dotknął uspokajająco głowy psiaka, zaś drugą ręką przejechał delikatnie po boku. W tym samym czasie zaczął leczyć zranienie pieska. Użył techniki, której jeszcze nauczył go Rafał. Ten chłopak był świetnym lekarzem. Umiał wyleczyć nawet chodzącą śmierć. Ciekawe co z nim. Po minucie już było po wszystkim. Rana zniknęła i pies powinien poczuć się lepiej. Teraz ciemnowłosy głaskał go po głowie i patrzył się na dziewczynkę. Od razu zauważył gadzie łuski na twarzy i ogon. Mała była Pół-zwierzem.
- W porządku? Nie uderzyli cię? – zapytał Anioł Zniszczenia. Na starość chyba wariuje, bo zaczyna się przejmować innymi. No ale co zrobić. Taki los.
W tym momencie jednak Kam obserwował zamykający się portal. „Na razie dziecinko. Widzimy się wieczorkiem.” rzucił w myślach i ruszył przed siebie. Jednak nie szedł w stronę szkoły, czy też biblioteki. Miał na razie dość tego miejsca. Musiał ogarnąć wszystko co tu zaszło. Spotkał weterana, pół-zwierza, demona i anielicę. I jak tu ma do diabła pozostać przy zdrowych zmysłach. Ciemnowłosy wkurzony walnął pięścią w ścianę, obok której przechodził naruszając jej strukturę. Czyli ogólnie mówiąc, zrobił w niej dziurę. Jednak Pan Miecza miał to w dupie. Szedł dalej aż wreszcie opuścił teren szkoły i udał się w stronę miasta. Nie użył samochodu, bo wolał się przejść. W międzyczasie wyciągnął kolejnego papierosa i go odpalił.
- Cholera. – powiedział, zaciągając się szlugiem i spoglądając w niebo. – Niczego mi nie odpuścisz stary draniu, co? Niczego?
Kamael odciął się na chwilę od wszechogarniających go emocji i man. Musiał się skupić. A jakieś zboczone myśli, kłamstwa czy inne badziewia uniemożliwiały mu to. To miasto niby takie święte i w ogóle pod opieką najwyższego było niczym innym jak pomyłką. Ludzie byli albo za głupi, albo za bardzo zadufani w sobie by to dostrzec. Jednak tacy ludzie jak niebieskooki widzieli i czuli to. Pod płaszczykiem dobra i miłości, negatywne emocje aż huczały. Może nie były tak eskalowane jak w Oroce, jednak też nie były słabe. Lecz tutaj było wszystko takie zakłamane. Takie sztuczne. Tam jak ktoś chciał Ci wbić nóż w plecy to to robił. A tutaj to się udaje przyjaciół. Ludzie to naprawdę niewypał stary. Coś Ci się popsuło w nich.
Zaciągnął się ponownie i oddał się emocjom. Te ruszyła na niego z całą swoją siłą lecz Upadły zgrabnie je wyciszył. „Japa śledzie. Mistrzu jedzie.” mruknął uśmiechając się wrednie, kiedy przypomniał sobie okrzyki Samaela na polu walki. ten to umiał śmiać się na całe gardło nawet jak był otoczony przez sześciu demonów. Nie ma co. Ten to był szurnięty od początku. Jednak był świetnym kumplem i wojownikiem. Kiedy tak rozmyślał o swoich braciach silne emocje uderzyły go jak taran. Strach, ból, złość i złośliwość. I wszystkie pochodziły z jednej alejki. Na dodatek była przy nich jakaś dziwna mana. Kiedy były wykonawca woli Najwyższego zbliżył się do zaułka i spojrzał to krew w nim zawrzała. Trójka gówniarzy rzucała kamieniami w psa i chciała go złapać jakimiś linami. Mężczyzna zacisnął pięści. Może był Upadłym, lecz w dalszym ciągu nienawidził bestialstwa i znęcania się nad słabszym.
- Gnoje. – warknął niebieskooki i już miał ruszyć kiedy ktoś go ubiegł. Mała istota, której manę czuł wcześniej i na terenie szkoły skoczyła na pomoc zwierzęciu. Radziła sobie dość dobrze i po chwili przegoniła dzieciarnię. Jednak jest jeszcze on. Kiedy smarkacze go zauważyli od razu do niego podbiegli.
- Proszę pana. Proszę nam pomóc. Tam są jakieś dzikie zwierzęta. Zaatakowały nas. – krzyczeli jeden przez drugiego i pokazywali mężczyźnie swoje obrażenia. Matoły. Kam uśmiechnął się jednak delikatnie, po czym chwycił jednego z gówniarzy i trzasnął go w twarz. W następnej chwili złapał pozostałych dwóch. Jednego strzelił pięścią w brzuch, zaś drugiego w nos przez co mu go złamał. następnie złapał ich mocniej i podniósł delikatnie.
- Chętnie wam pomogę. Ale się stąd zmyć. Daje trzy sekundy smarkacze, a jak jeszcze raz zobaczę, że znęcacie się nad jakimś zwierzakiem to wam nogi z dupy powyrywam. Zrozumiane? I zabierzcie ze sobą tego słabiaka. – powiedział mężczyzna potrząsając gnojkami. Ci tylko szybko potakiwali i jak tylko ich puścił to złapali kumpla i się zmyli. Dzisiejsza młodzież była strasznie delikatna. Raz ich uderzysz to mdleją, a jak trochę postraszyć to ledwo co trzymają kupę w gaciach. Koszmar.
Kiedy trójka debili się już oddaliła to Upadły mógł wreszcie podejść do dziewczynki i psa. Był on już stary i raczej nie miał siły by się bronić. Na widok Kama wyszczerzył zęby, jednak ten go cichutko uspokajał. Cały czas patrzył się na prawy bok psiaka, na którym widniała rana po kamieniu. Bezmyślni durnie. Zabić człowieka to grzech, ale zwierzę to nie. I ty się masz za chodzącą miłość Najwyższy? Kiedy wreszcie udało mu się podejść ukląkł powoli i dotknął uspokajająco głowy psiaka, zaś drugą ręką przejechał delikatnie po boku. W tym samym czasie zaczął leczyć zranienie pieska. Użył techniki, której jeszcze nauczył go Rafał. Ten chłopak był świetnym lekarzem. Umiał wyleczyć nawet chodzącą śmierć. Ciekawe co z nim. Po minucie już było po wszystkim. Rana zniknęła i pies powinien poczuć się lepiej. Teraz ciemnowłosy głaskał go po głowie i patrzył się na dziewczynkę. Od razu zauważył gadzie łuski na twarzy i ogon. Mała była Pół-zwierzem.
- W porządku? Nie uderzyli cię? – zapytał Anioł Zniszczenia. Na starość chyba wariuje, bo zaczyna się przejmować innymi. No ale co zrobić. Taki los.
Re: Zaułki
Pon 16 Gru 2013, 14:26
Gdyby Łapa nie warknął, nie zauważyłaby go. Za bardzo zajęła się psem, by zwrócić uwagę na nadchodzącą manę i kroki ciężkich butów. Dopiero gdy kundel wyszczerzył kły, podniosła wzrok, błyskawicznie obejmując go ramieniem, jawnie dając znak, że w razie potrzeby znów użyje pazurów. Ale Łapa już się uspokoił i machnął kikutem ogona przymilnie. Zerknęła z ukosa na nieznajomego. I Ny-Ny nie wyczuwała niczego złego od odzianego na czarno mężczyzny… Chociaż wydawał się jej znajomy. Widziała go po raz pierwszy, ale...
Ukląkł obok, badając psa, a dziewczynka nie spuszczała z niego uważnego wzroku. Poruszyła rozwidlonym językiem, łapiąc coś jak cień irytacji, woń wody kolońskiej i zapach krwi. Zaraz, krew? Podczas gdy mężczyzna zajmował się bokiem Łapy, pies znów polizał Ny-Ny po policzku, wpychając łeb pod jej kaptur, w efekcie zrzucając go na plecy. Stanowczo za duża bluza za łatwo dawała odkryć twarz. Powinna jakoś obciążyć jej krawędź. W każdym razie nic nie przeszkadzało w ujrzeniu łusek, drobnej, nieco chochlikowatej twarzy oraz smug krwi, którą niesprawnie próbowała zetrzeć Ny-Ny. Zimny nos przejechał po szyi, by następnie obwąchać jej dłoń. Ukradkiem spojrzała na rękę. Nie zauważyła kiedy trafił w nią kamień, teraz pojawiło się niewielkie krwawienie. Dopiero gdy spojrzała na krew poczuła pieczenie rany, chociaż zapach wyczuła już wcześniej. Łapa współczująco oblizał ranę i zaskomlał cicho. Dziewczynka schowała twarz w jego futro, drapiąc delikatnie pod brodą. Coś w tym było, że obecność włochatych czworonogów działała odprężająco.
Mężczyzna skończył badać Łapę. Wyczuła, że kundel czuje się lepiej, nawet spróbował polizać nieznajomego w podzięce, podczas gdy Ny-Ny na powrót naciągnęła kaptur. Oczy miała bure, spokojne, ale spoglądała na niego z rezerwą. Bardziej wsłuchiwała się w to, co przekazywał jej pies. Obcy nie miał złych intencji, ale było w nim coś dziwnego. Łapę interesował zapach na jego bucie, ale dziewczynka nie mogła ubrać w słowa dziwnego mrowienia w koniuszkach palców.
Na pytanie Ny-Ny wzruszyła tylko ramionami. Kolejny guz do kolekcji, może siniak na plecach i mała rana na dłoni. Nic, z czym by sobie nie poradziła, a mogła zarobić podczas każdej innej wspinaczki po dachach. Pomilczała chwilę, nim zdecydowała się odezwać.
- Łapa dziękuję. – Pogłaskała psa, który szczeknął potwierdzając słowa.
Ny-NY w końcu rozpoznała ciężką, mocną aurę jaką odznaczał się mężczyzna. Nie wiedziała kim jest błękitnoooki, z jakiej jest rasy ani to ile przeżył. Czuła tylko, że jest stary, a jego mana miała dla dziewczynki charakterystyczną barwę.
- On był z Isem. - Powiedziała cicho, nie wiedząc czy dobrze robi poruszając ten temat. Tamto nagromadzenie man przyprawiało łuski o ciarki. Zaraz, Ukye chyba też tam był...
Łapa uznał ten moment za odpowiedni by wepchnąć pysk w kieszeń bluzy dziewczynki i pisnął ponaglająco. Ny-Ny syknęła cicho, mówiąc, że wie o co chodzi i wyciągnęła ostatniego szczura, podając go nowemu przyjacielowi. Kundel zabrał się za gryzonia ze smakiem a dziewczynka przestała go obejmować, by nie przeszkadzać w posiłku. Nie opuściła jednak dłoni z grzbietu i posterunku.
A nieznajomy ciągle tu był. Ny-Ny wysunęła język i pomachała nim energicznie, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku.
- On sprawił, że Łapę już nic nie boli. – Zaczęła niepewnie dziewczynka. – On ma jakieś leka..rstwo? Żeby nie bolało? Tabletki?
Wracamy do tego tematu.
Ukląkł obok, badając psa, a dziewczynka nie spuszczała z niego uważnego wzroku. Poruszyła rozwidlonym językiem, łapiąc coś jak cień irytacji, woń wody kolońskiej i zapach krwi. Zaraz, krew? Podczas gdy mężczyzna zajmował się bokiem Łapy, pies znów polizał Ny-Ny po policzku, wpychając łeb pod jej kaptur, w efekcie zrzucając go na plecy. Stanowczo za duża bluza za łatwo dawała odkryć twarz. Powinna jakoś obciążyć jej krawędź. W każdym razie nic nie przeszkadzało w ujrzeniu łusek, drobnej, nieco chochlikowatej twarzy oraz smug krwi, którą niesprawnie próbowała zetrzeć Ny-Ny. Zimny nos przejechał po szyi, by następnie obwąchać jej dłoń. Ukradkiem spojrzała na rękę. Nie zauważyła kiedy trafił w nią kamień, teraz pojawiło się niewielkie krwawienie. Dopiero gdy spojrzała na krew poczuła pieczenie rany, chociaż zapach wyczuła już wcześniej. Łapa współczująco oblizał ranę i zaskomlał cicho. Dziewczynka schowała twarz w jego futro, drapiąc delikatnie pod brodą. Coś w tym było, że obecność włochatych czworonogów działała odprężająco.
Mężczyzna skończył badać Łapę. Wyczuła, że kundel czuje się lepiej, nawet spróbował polizać nieznajomego w podzięce, podczas gdy Ny-Ny na powrót naciągnęła kaptur. Oczy miała bure, spokojne, ale spoglądała na niego z rezerwą. Bardziej wsłuchiwała się w to, co przekazywał jej pies. Obcy nie miał złych intencji, ale było w nim coś dziwnego. Łapę interesował zapach na jego bucie, ale dziewczynka nie mogła ubrać w słowa dziwnego mrowienia w koniuszkach palców.
Na pytanie Ny-Ny wzruszyła tylko ramionami. Kolejny guz do kolekcji, może siniak na plecach i mała rana na dłoni. Nic, z czym by sobie nie poradziła, a mogła zarobić podczas każdej innej wspinaczki po dachach. Pomilczała chwilę, nim zdecydowała się odezwać.
- Łapa dziękuję. – Pogłaskała psa, który szczeknął potwierdzając słowa.
Ny-NY w końcu rozpoznała ciężką, mocną aurę jaką odznaczał się mężczyzna. Nie wiedziała kim jest błękitnoooki, z jakiej jest rasy ani to ile przeżył. Czuła tylko, że jest stary, a jego mana miała dla dziewczynki charakterystyczną barwę.
- On był z Isem. - Powiedziała cicho, nie wiedząc czy dobrze robi poruszając ten temat. Tamto nagromadzenie man przyprawiało łuski o ciarki. Zaraz, Ukye chyba też tam był...
Łapa uznał ten moment za odpowiedni by wepchnąć pysk w kieszeń bluzy dziewczynki i pisnął ponaglająco. Ny-Ny syknęła cicho, mówiąc, że wie o co chodzi i wyciągnęła ostatniego szczura, podając go nowemu przyjacielowi. Kundel zabrał się za gryzonia ze smakiem a dziewczynka przestała go obejmować, by nie przeszkadzać w posiłku. Nie opuściła jednak dłoni z grzbietu i posterunku.
A nieznajomy ciągle tu był. Ny-Ny wysunęła język i pomachała nim energicznie, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku.
- On sprawił, że Łapę już nic nie boli. – Zaczęła niepewnie dziewczynka. – On ma jakieś leka..rstwo? Żeby nie bolało? Tabletki?
Wracamy do tego tematu.
Re: Zaułki
Wto 17 Gru 2013, 20:41
Pies zaczynał się już czuć lepiej. Technika lecząca powierzchowne rany, została stworzona podczas wojny, by w trakcie boju uleczyć się szybko, jeśli w pobliżu nie było lekarza. Kamael miał to szczęście, że w jego oddziałach był Rafael. Młodszy od niego o sto lat, ale i tak cholernie zdolny. Pieprzony geniusz medycyny. Był jednym z głównym lekarzy, którzy składali rannych do kupy, po bitwach. Wielu się często nie udawało ratować, jednak Raf robił co mógł, i tym którym pomógł dał drugie życie. Przydał się nie raz Aniołom Zniszczenia, kiedy ponosili straty i mieli dużo rannych. Tak techniki leczące były nieocenione.
Rana zwierzaka zasklepiła się dzięki przelanej manie Upadłego. Na tym w głównej mierze na tym polegała ta technika. Oddaniu części swojej mocy, za siły witalne. Była to swoista wymiana. Coś za coś. Na szczęście rana na boku psa nie była zbyt duża, i szybko się z nią uporał. Teraz zaś patrzył na twarz dziewczynki. Była bardzo młoda o czym świadczyła jej aura. Wyglądała jak skrzyżowanie jakiejś jaszczurki z człowiekiem. Nie przypominała Pół-zwierzów z jakimi się spotkał upadły anioł. Wyglądała jakby się zatrzymała w połowie przemiany. Coś było w tym dziwnego. Na dodatek jej sposób wyrażania się. Jakby mówiło to kilkuletnie dziecko.
- Nic się nie stało. Jednak radziłbym zabrać go do lekarza. – powiedział uśmiechając się delikatnie do dziecka. Niebieskie oczy Pana Miecza dostrzegły ranę na jej dłoni.
- Isem? – powiedział zastanawiając się przez chwilę. – Masz na myśli Iscara? Tak byłem z tym starym dziadem. Znasz go?
Nie wiedział czego zadał to pytanie. Dziewczynka raczej mu nie opisała dokładnie znajomości z panem Mourn, oraz nie dała by mu tego co w nim ceni itp.
Spojrzał ponownie na jej ranę. Nie była zbyt rozległą, ale paskudnie zrobiona. Jeśli by czegoś z nią nie zrobiła zaczęła by się jątrzyć. Przez zabrudzenie ran umarło wielu jego podwładnych.
- Tak. – odparł na pytanie gadziej dziewczynki. – Nie mam, żadnych tabletek. Ale mam coś lepszego.
W tym właśnie czasie ujął dziewczynkę delikatnie za rączkę i przejechał nad nią drugą dłonią. Użył w tym wypadku więcej mocy, by przyspieszyć proces leczenia. Po kilku sekundach po ranie nie było nawet śladu.
- Lepiej? Coś Cię jeszcze boli? – zapytał z delikatną troską w głowie. – Nie bój się. Nazywam się Kamael, ale możesz mówić mi Kam. A ty jak masz na imię?
Rana zwierzaka zasklepiła się dzięki przelanej manie Upadłego. Na tym w głównej mierze na tym polegała ta technika. Oddaniu części swojej mocy, za siły witalne. Była to swoista wymiana. Coś za coś. Na szczęście rana na boku psa nie była zbyt duża, i szybko się z nią uporał. Teraz zaś patrzył na twarz dziewczynki. Była bardzo młoda o czym świadczyła jej aura. Wyglądała jak skrzyżowanie jakiejś jaszczurki z człowiekiem. Nie przypominała Pół-zwierzów z jakimi się spotkał upadły anioł. Wyglądała jakby się zatrzymała w połowie przemiany. Coś było w tym dziwnego. Na dodatek jej sposób wyrażania się. Jakby mówiło to kilkuletnie dziecko.
- Nic się nie stało. Jednak radziłbym zabrać go do lekarza. – powiedział uśmiechając się delikatnie do dziecka. Niebieskie oczy Pana Miecza dostrzegły ranę na jej dłoni.
- Isem? – powiedział zastanawiając się przez chwilę. – Masz na myśli Iscara? Tak byłem z tym starym dziadem. Znasz go?
Nie wiedział czego zadał to pytanie. Dziewczynka raczej mu nie opisała dokładnie znajomości z panem Mourn, oraz nie dała by mu tego co w nim ceni itp.
Spojrzał ponownie na jej ranę. Nie była zbyt rozległą, ale paskudnie zrobiona. Jeśli by czegoś z nią nie zrobiła zaczęła by się jątrzyć. Przez zabrudzenie ran umarło wielu jego podwładnych.
- Tak. – odparł na pytanie gadziej dziewczynki. – Nie mam, żadnych tabletek. Ale mam coś lepszego.
W tym właśnie czasie ujął dziewczynkę delikatnie za rączkę i przejechał nad nią drugą dłonią. Użył w tym wypadku więcej mocy, by przyspieszyć proces leczenia. Po kilku sekundach po ranie nie było nawet śladu.
- Lepiej? Coś Cię jeszcze boli? – zapytał z delikatną troską w głowie. – Nie bój się. Nazywam się Kamael, ale możesz mówić mi Kam. A ty jak masz na imię?
Re: Zaułki
Sro 18 Gru 2013, 19:14
Rezerwa, tak. Dystans i ostrożność to coś, co trzyma Cię przy życiu. Zmysły zawsze były czujne, gotowe w razie potrzeby ostrzec właściciela, który niezmiennie głaskał psa po skudlonej sierści.
Ny-Ny nie zareagowała gdy nieznajomy wspomniał o lekarzu. Łapa był jak ona, bezdomnym wędrowcem, sam sobie poradzi. Oczywiście były momenty gdy potrzebował pomocy, albo drzemki na czyimś strychu. A tak nawiasem mówiąc… Gdzie w przypadku choroby chodzą Pół-Zwierzęta? Do zwykłej przychodni czy zaklepują wizytę u weterynarza? Takie myśli raczej nie zaprzątały główki Ny-Ny… A może powinny? Poziom kontaktu ze światem był o wiele niższy w jej przypadku niż u normalnych osób. Chociażby to, że widząc wiewiórkę na gałęzi zaczną robić jej zdjęci i zachwycać nad puszystą kitą, podczas gdy ona z chęcią zapolowałaby na gryzonia. I pasuj tu do społeczeństwa…
Na wspomnienie o Iscarze dziewczynka wzruszyła tylko ramionami. Poznała go na szkolnym Placu, gdy nieopatrznie przykuła wzrok wilczej dziewczyny i lisa. A potem wyczuła jego aurę, manę starą i pulsującą, groźną na sposób znany dzikim zwierzętom. I tak, nie minął się z prawdą, nazywając go starym dziadem. Mana była wiekowa, przesiąknięta zapachem skrzepłej krwi i żelaza. Tak samo jak jego, gdy głębiej się wczuć…
- Ny-Ny widziała go pierwszy raz rano. Tyle. – Zamrugała. – On też stary. Pachnie krwią. – Dokończyła nieco ciszej, mając na myśli manę obcego, bardzo wyraźną z tak małej odległości.
Dystans.
A dała się wziąć za rękę. Na ułamek sekundy czujność opadła i akurat w tym momencie mężczyzna wziął jej dłoń i dotknął rany. Ny-Ny poczuła mrowienie wokoło rozciętej skóry i błyskawicznie schowała rękę za siebie, sycząc niespokojnie. Po to by zaraz potem wyciągnąć ją i przyjrzeć się łusce z ustami w kształcie idealnej litery o. Żadnego rozcięcia czy sińca. To samo, przez co Łapa czuł się lepiej podziałało na dziewczynkę.
Łypnęła niepewnie na Kamaela.
- Kama… Kamael. Kam. Kam, Kam. – Powtórzyła jak zawsze, przyzwyczajając do brzmienia obcych słów. – Ny-Ny. To Ny-Ny. – Wskazała na siebie, nasuwając na czoło kaptur.
To było bardzo dziwne… Spotkała co najmniej pięć osób i mało która wydawała się być, no może nie do końca przestraszona, ale nie patrzyła na nią z grymasem zdziwienia. Nie, dalej złe określenie. Nikt do tej pory, chociaż zdziwiony jej posturą i wyglądem nie zachowywał się tak normalnie. Od przyjścia do Shinseiny traktowano ją w miarę przyjaźnie i nie odpędzano kijem. Czuła się przez to trochę nieswojo. Gdy piszczano na jej widok wiedziała przynajmniej na czym stoi… Ale Ny-Ny nie była przyzwyczajona do takiej ilości myślenia. Podrapała skórę naokoło prawego rogu na głowie, zastanawiając się nad czymś.
- Ny-Ny nie boli… Nie tak. – Spróbowała po swojemu wytłumaczyć o co chodzi. – To nie boli od ran, bo nie ma krwi. To musi boleć w środku, ale nie Ny-Ny. I Ny-Ny chce lek, żeby nie bolało, ale w sklepie… – Chyba lepiej będzie pominąć akcje ze szczurem.
Instynktownie wolała nie wypowiadać na głos imienia Ukye. Może podświadomie nie chciała zdradzić o kogo chodzi, albo lęk jeszcze chwytał za gardło, gdy o nim myślała? Była świadkiem jego przemiany i była pewna… Że to bolało.
Łapa trącił ją przyjacielsko pyskiem i tylko dlatego nie popadła w głębsze zamyślenie. Dekadentyzm pojawia się u osób zmęczonych życiem, czyli tak po czterdziestce… Zły znak. Kundel jakby to wyczuł, polizał dziewczynkę pocieszająco i obwąchał ramię wciąż kucającego Kamaela, merdając wesoło ogonem.
Ny-Ny nie zareagowała gdy nieznajomy wspomniał o lekarzu. Łapa był jak ona, bezdomnym wędrowcem, sam sobie poradzi. Oczywiście były momenty gdy potrzebował pomocy, albo drzemki na czyimś strychu. A tak nawiasem mówiąc… Gdzie w przypadku choroby chodzą Pół-Zwierzęta? Do zwykłej przychodni czy zaklepują wizytę u weterynarza? Takie myśli raczej nie zaprzątały główki Ny-Ny… A może powinny? Poziom kontaktu ze światem był o wiele niższy w jej przypadku niż u normalnych osób. Chociażby to, że widząc wiewiórkę na gałęzi zaczną robić jej zdjęci i zachwycać nad puszystą kitą, podczas gdy ona z chęcią zapolowałaby na gryzonia. I pasuj tu do społeczeństwa…
Na wspomnienie o Iscarze dziewczynka wzruszyła tylko ramionami. Poznała go na szkolnym Placu, gdy nieopatrznie przykuła wzrok wilczej dziewczyny i lisa. A potem wyczuła jego aurę, manę starą i pulsującą, groźną na sposób znany dzikim zwierzętom. I tak, nie minął się z prawdą, nazywając go starym dziadem. Mana była wiekowa, przesiąknięta zapachem skrzepłej krwi i żelaza. Tak samo jak jego, gdy głębiej się wczuć…
- Ny-Ny widziała go pierwszy raz rano. Tyle. – Zamrugała. – On też stary. Pachnie krwią. – Dokończyła nieco ciszej, mając na myśli manę obcego, bardzo wyraźną z tak małej odległości.
Dystans.
A dała się wziąć za rękę. Na ułamek sekundy czujność opadła i akurat w tym momencie mężczyzna wziął jej dłoń i dotknął rany. Ny-Ny poczuła mrowienie wokoło rozciętej skóry i błyskawicznie schowała rękę za siebie, sycząc niespokojnie. Po to by zaraz potem wyciągnąć ją i przyjrzeć się łusce z ustami w kształcie idealnej litery o. Żadnego rozcięcia czy sińca. To samo, przez co Łapa czuł się lepiej podziałało na dziewczynkę.
Łypnęła niepewnie na Kamaela.
- Kama… Kamael. Kam. Kam, Kam. – Powtórzyła jak zawsze, przyzwyczajając do brzmienia obcych słów. – Ny-Ny. To Ny-Ny. – Wskazała na siebie, nasuwając na czoło kaptur.
To było bardzo dziwne… Spotkała co najmniej pięć osób i mało która wydawała się być, no może nie do końca przestraszona, ale nie patrzyła na nią z grymasem zdziwienia. Nie, dalej złe określenie. Nikt do tej pory, chociaż zdziwiony jej posturą i wyglądem nie zachowywał się tak normalnie. Od przyjścia do Shinseiny traktowano ją w miarę przyjaźnie i nie odpędzano kijem. Czuła się przez to trochę nieswojo. Gdy piszczano na jej widok wiedziała przynajmniej na czym stoi… Ale Ny-Ny nie była przyzwyczajona do takiej ilości myślenia. Podrapała skórę naokoło prawego rogu na głowie, zastanawiając się nad czymś.
- Ny-Ny nie boli… Nie tak. – Spróbowała po swojemu wytłumaczyć o co chodzi. – To nie boli od ran, bo nie ma krwi. To musi boleć w środku, ale nie Ny-Ny. I Ny-Ny chce lek, żeby nie bolało, ale w sklepie… – Chyba lepiej będzie pominąć akcje ze szczurem.
Instynktownie wolała nie wypowiadać na głos imienia Ukye. Może podświadomie nie chciała zdradzić o kogo chodzi, albo lęk jeszcze chwytał za gardło, gdy o nim myślała? Była świadkiem jego przemiany i była pewna… Że to bolało.
Łapa trącił ją przyjacielsko pyskiem i tylko dlatego nie popadła w głębsze zamyślenie. Dekadentyzm pojawia się u osób zmęczonych życiem, czyli tak po czterdziestce… Zły znak. Kundel jakby to wyczuł, polizał dziewczynkę pocieszająco i obwąchał ramię wciąż kucającego Kamaela, merdając wesoło ogonem.
Re: Zaułki
Sob 21 Gru 2013, 21:24
Dziewczynka nie wyglądała na wystraszoną czy też złą. Jej mana była nadzwyczaj spokojna, czego Kam jeszcze nigdy nie doświadczył. Każda istota, nawet najczystsza wykazuje wahania nastrojów i ukazuje jakieś negatywne emocje. Nawet jeśli byłyby strasznie słabe. Negatywnych emocji była cała gamma. Strach, złość, nienawiść, zniecierpliwienie, rządza, zazdrość, niepewność, samotność, smutek, żal. Wszystko to było negatywną emocją, jednak nie wszystkie były złe. Większość była odwiecznymi towarzyszami ludzi i innych stworzeń. Lecz w tej dziewczynce nie dostrzegał tego. Była czysta i niewinna. Jak dziecko, które zostało dopiero co zesłane na ten świat. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Trzeba było to pogrążyć, gdyż jak zauważył były sługa Najwyższego to dziewczynka nie była taka jak inni Pół-zwierza. Oni zazwyczaj albo przebywali w formie ludzkiej, albo zwierzęcej. Prawda widać było u nich cechy zwierząt, jak ogony, oczy czy też uszy. Jednak zawsze zachowywali się jak zwykli ludzie. Może tylko ich zmysły były bardziej wyczulone. Kam raz stoczył potyczkę z naprawdę silnym wilkiem arktycznym w górach. Gość pomimo tego, że miał pięćdziesiąt lat to i tak świetnie radził sobie z Generałem Wojsk z Calleum. Był tak wyczulony, że słyszał świst miecza i wiedział gdzie uderzy. Zaś kiedy wszedł na swoją formę zwierzęcą był naprawdę groźny. Tylko dzięki swoim umiejętnością i mocy dał radę go pokonać. Lecz wyszedł z tego mocno poraniony. Przez kilka miesięcy leczył rany.
- Krwią? – powiedział zdziwiony Kam. To dziecko najwyraźniej umiało czuć aurę. Nie umiała określić przynależności, ale dopasowywała je sobie zapachowo i smakowo. kama przypasowała do starego i śmierdzącego krwią. W sumie miała rację. Był stary, zaś krew demonów i jego braci nigdy nie zniknie z jego dłoni.
- Ny-Ny. – powtórzył. Nie wiedział czy to jej imię, czy jakiś skrót. Dziewczynka pozostała chyba na mentalności dwuletniego dziecka. Ciekawe co takiego się stało. Skaza genetyczna? Uszkodzenie mózgu? Czy też może coś innego? Trzeba było kiedyś się dowiedzieć.
- Nie bolało? Nie mam tabletek, ale jak chcesz mogę Ci kupić. Tylko nie wiem, czy możesz je zażywać. Zawsze pozostaje technika. – rzekł. To dziecko było naprawdę ciekawe.
Occ:
Robię za dilera
- Krwią? – powiedział zdziwiony Kam. To dziecko najwyraźniej umiało czuć aurę. Nie umiała określić przynależności, ale dopasowywała je sobie zapachowo i smakowo. kama przypasowała do starego i śmierdzącego krwią. W sumie miała rację. Był stary, zaś krew demonów i jego braci nigdy nie zniknie z jego dłoni.
- Ny-Ny. – powtórzył. Nie wiedział czy to jej imię, czy jakiś skrót. Dziewczynka pozostała chyba na mentalności dwuletniego dziecka. Ciekawe co takiego się stało. Skaza genetyczna? Uszkodzenie mózgu? Czy też może coś innego? Trzeba było kiedyś się dowiedzieć.
- Nie bolało? Nie mam tabletek, ale jak chcesz mogę Ci kupić. Tylko nie wiem, czy możesz je zażywać. Zawsze pozostaje technika. – rzekł. To dziecko było naprawdę ciekawe.
Occ:
Robię za dilera
Re: Zaułki
Sob 21 Gru 2013, 22:48
Ny-Ny energicznie pokręciła głową, aż kaptur załopotał jak skrzydła ptaka. Jej nic nie bolało, może oprócz niepokoju tkwiącego gdzieś głęboko pod łuską. Dziewczynka spuściła głowę odrobinę przygaszona i oplotła ogonem kostki nóg. Widać było, że coś jej chodzi po głowie, chociaż nie wiedziała do końca jak podzielić się ową myślą.
- Ny-Ny potrzebuje tabletek nie dla Ny-Ny. Dla Ukye. – Powtórzyła jeszcze raz, nie wiedząc dokładnie jak ubrać w słowa to co chciała przekazać. Mimo ciężkich praktyk rodziców od zawsze zwracała się do siebie w trzeciej osobie i nie przyszło jej do głowy, że to był problem w komunikacji. Chciała dobrze…
Czemu? Robiła co zechciała, chodziła gdzie dusza zapragnie, nikt nie nauczył jej co jest dobre a co złe… Sama jakoś wymyśliła coś, co można od biedy nazwać własnym kodeksem. Unikała tego co wydawało się jej niewłaściwe i żyła po swojemu w zgodzie z instynktem. Ludzka cząstka wdrukowała wyższe uczucia w jej mentalności, ale nie miały okazji się ukazać, choć nie obce jej było współczucie, złość i inne przymioty.
W krótką chwilę retrospekcji ktoś się wdarł. Łapa zaskomlał, ocierając się o bok Ny-Ny i trącając pyskiem dłoń Kama. Pochłonął szczura, rany mu zaleczono więc odzyskał pełnię sił. Dziewczynka pogłaskała zmechacone futro, dając polizać się po nosie. Pies pomachał ogonem, odszedł w bok alejki, szczeknął głośno i znikł za rogiem.
- Łapa się żegna. – Wytłumaczyła odruchowo, choć zachowanie kundla było zrozumiałe nawet dla osób nie mających w sobie czegoś ze zwierząt. Te trudniejsze intencje wymagały tłumaczenia. A jeśli o zwierzęta chodzi…
Ny-Ny przekrzywiła nieco głowę, łypiąc ślepiami na Kamaela. Miał coś co przypomniało jej… Kruka. Dziewczynka wiedziała, że z tymi ptakami nie ma co zadzierać. Dorosły kruk sięgał jej do pasa, miał groźny dziób i pazury, a do tego natura wyposażyła go skrzydła. Nigdy nie udało się jej takiego złapać, a całe stado z łatwością przegoniło taką mizerną jaszczurkę jak ona. Właśnie… Zapach piór? Machinalnie już chciała otworzyć usta by pomachać językiem, gdy wbrew sobie, wzdrygnęła się.
Oczy Ny-Ny przybrały nagle karminową barwę i dziewczynka uniosła się, wyprostowała, wbijając spojrzenie gdzieś w dal. To nie było możliwe by z takiej odległości wyczuć czyjąś manę, a tym bardziej obecność. Niemniej, coś ścisnęło ją gwałtownie w dołku, tak, że syknęła i zaczęła drżeć. Gdzieś w jej środku pojawił się silny niepokój, coś jak ponaglająca myśl.
- Ny-Ny musi iść. – Poruszyła nerwowo ogonem i zwróciła czerwone spojrzenie na błękitnookiego mężczyznę. Bez ostrzeżenie złapała go za rękaw i pociągnęła. Gest jednocześnie był niepewny i stanowczy, jakby z obawą prosiła o to by podążył z nią. – Kam też idzie. Ny-Ny prosi… Ny-Ny musi iść, Ny-Ny powiedziała, że zostanie.
Powiedziała, obiecała… Nie miała pewności, że chłopak wrócił. Tylko nieznaczne dreszcze szarpnęły chudym ciałem, zwracając jej uwagę na miejsce, które opuściła jakiś czas temu. Nieco silniej pociągnęła Kamaela, a jej spojrzenie zrobiło się błagalne. Nie puściła rękawa, dopóki nie miała pewności, że ten nie idzie jej śladem. Wtedy puściła i pobiegła.
OOC ---> Dziękuję, spasuję, może innym razem wciągnę prochy
[ztx2] ---> Kam został zaciągnięty na Strych
- Ny-Ny potrzebuje tabletek nie dla Ny-Ny. Dla Ukye. – Powtórzyła jeszcze raz, nie wiedząc dokładnie jak ubrać w słowa to co chciała przekazać. Mimo ciężkich praktyk rodziców od zawsze zwracała się do siebie w trzeciej osobie i nie przyszło jej do głowy, że to był problem w komunikacji. Chciała dobrze…
Czemu? Robiła co zechciała, chodziła gdzie dusza zapragnie, nikt nie nauczył jej co jest dobre a co złe… Sama jakoś wymyśliła coś, co można od biedy nazwać własnym kodeksem. Unikała tego co wydawało się jej niewłaściwe i żyła po swojemu w zgodzie z instynktem. Ludzka cząstka wdrukowała wyższe uczucia w jej mentalności, ale nie miały okazji się ukazać, choć nie obce jej było współczucie, złość i inne przymioty.
W krótką chwilę retrospekcji ktoś się wdarł. Łapa zaskomlał, ocierając się o bok Ny-Ny i trącając pyskiem dłoń Kama. Pochłonął szczura, rany mu zaleczono więc odzyskał pełnię sił. Dziewczynka pogłaskała zmechacone futro, dając polizać się po nosie. Pies pomachał ogonem, odszedł w bok alejki, szczeknął głośno i znikł za rogiem.
- Łapa się żegna. – Wytłumaczyła odruchowo, choć zachowanie kundla było zrozumiałe nawet dla osób nie mających w sobie czegoś ze zwierząt. Te trudniejsze intencje wymagały tłumaczenia. A jeśli o zwierzęta chodzi…
Ny-Ny przekrzywiła nieco głowę, łypiąc ślepiami na Kamaela. Miał coś co przypomniało jej… Kruka. Dziewczynka wiedziała, że z tymi ptakami nie ma co zadzierać. Dorosły kruk sięgał jej do pasa, miał groźny dziób i pazury, a do tego natura wyposażyła go skrzydła. Nigdy nie udało się jej takiego złapać, a całe stado z łatwością przegoniło taką mizerną jaszczurkę jak ona. Właśnie… Zapach piór? Machinalnie już chciała otworzyć usta by pomachać językiem, gdy wbrew sobie, wzdrygnęła się.
Oczy Ny-Ny przybrały nagle karminową barwę i dziewczynka uniosła się, wyprostowała, wbijając spojrzenie gdzieś w dal. To nie było możliwe by z takiej odległości wyczuć czyjąś manę, a tym bardziej obecność. Niemniej, coś ścisnęło ją gwałtownie w dołku, tak, że syknęła i zaczęła drżeć. Gdzieś w jej środku pojawił się silny niepokój, coś jak ponaglająca myśl.
- Ny-Ny musi iść. – Poruszyła nerwowo ogonem i zwróciła czerwone spojrzenie na błękitnookiego mężczyznę. Bez ostrzeżenie złapała go za rękaw i pociągnęła. Gest jednocześnie był niepewny i stanowczy, jakby z obawą prosiła o to by podążył z nią. – Kam też idzie. Ny-Ny prosi… Ny-Ny musi iść, Ny-Ny powiedziała, że zostanie.
Powiedziała, obiecała… Nie miała pewności, że chłopak wrócił. Tylko nieznaczne dreszcze szarpnęły chudym ciałem, zwracając jej uwagę na miejsce, które opuściła jakiś czas temu. Nieco silniej pociągnęła Kamaela, a jej spojrzenie zrobiło się błagalne. Nie puściła rękawa, dopóki nie miała pewności, że ten nie idzie jej śladem. Wtedy puściła i pobiegła.
OOC ---> Dziękuję, spasuję, może innym razem wciągnę prochy
[ztx2] ---> Kam został zaciągnięty na Strych
Re: Zaułki
Nie 09 Mar 2014, 17:07
Zapomniała o Rin. Sama w życiu nigdy nie musiała przejmować się nikim innym, a w jej wieku samodzielnie polowała na szczury, więc nie przyszło jej do głowy, że ktoś może sobie nie poradzić. Niemniej, jej myśli skupiły się na jednym, przeskakując na dach, wspinając po rynnach i zeskakując z okiennic na drzewa. Pokonywała szybko dystans, a łuski na grzbiecie cierpły z każdym przebytym metrem. Syczenie przybrało na sile, oczy płonęły czerwienią. Powód tego zachowania, a zarazem cel jej biegu znajdował się tuż obok, w miejscu które znała i wcześniej w nim była. Im bliżej Ny-Ny znajdowała się ciemnych zaułków, tym wyraźniejsze było skomlenie.
Wyczuwając jej rozdrażnienie Ziemniak wpił pazurki w kark dziewczyny. Nie zwracała na to uwagi, dobiegając do starego płotu i zniszczonej ściany. Rozpędziła się, przeskakując przez stare skrzynki i wskoczyła na czyjeś plecy, automatycznie wgryzając się w kark i zaciskając pazury na ramionach.
Bo historia lubi zataczać koło.
Tym razem nie tylko Łapa skomlał. Zdenerwowany, podstarzały pies warczał, stając miedzy kilkoma osobami a mniejszym, młodym kundlem. Młody wilczur, przestraszony, obity, nie był w stanie utrzymać się na łapach i półleżał na ziemi. Łapa dzielnie stał, brudną sierść skleiła posoka, słabe oczy wpiły się wściekle w ludzi przed nimi warcząc ostrzegawczo, choć pies unosił w górę strzaskaną nogę i widać było, że w snach nie liczy na zwycięstwo. Zwierzęta też wiedzą, czym jest walka dla honoru – czasem nie chcą zginąć jak ofiara, robiąc wszystko, by umrzeć jak wojownicy.
Z bandy, którą Ny-Ny postraszyła ostatnio było dwóch chłopaków. Oprócz nich jeszcze trójka mężczyzn, ojcowie, wujkowie, może i starsi bracia wkroczyli do zaułka. Jeden z nich dzierżył w wielkich łapach kij baseballowy. Wiało od nich agresją, nieuzasadnioną złością i wszystkim co najgorsze. Nie trzeba szukać słów wytłumaczeń zachowania Ny-Ny, która wyczuła ich intencje bezbłędnie, a przerażenie psów wdzierało się do jej umysłu jak krzyk.
Nie zatrzymując się, nie hamując, ani nie rozglądając wyskoczyła z dziury i wgryzła w tył szyi najbliższej ofiary. Do krwi, do wrzasku.
- To on! – histeryczny wrzask wpadł do jej uszu gwałtownie, ostrzegawczo. W samą porę wybiła się z pleców mężczyzny, bo kij przeleciał w miejscu gdzie przed chwilą była głowa dziewczynki.
- Zabijcie to, zabijcie!
Walka. Zjedz, albo zostaniesz zjedzony, zabij, albo zostań zabity. Gryź, szarp, drap. Żadnej chwili na zamyślenie, czy opracowanie planu, po prostu walcz. Ny-Ny poniosła woń krwi i zdenerwowanie. Zeskakując przypadła do ziemi i na czterech łapach przemknęła między nogami atakujących, drapiąc, gryząc, smagając ogonem po łydkach ile wlezie. Pchnęła jednego chłopaka na ścianę, drugiemu dotkliwie przejechała pazurami po twarzy. Parskając i sycząc chciała ich wystraszyć, gdy nagle poczuła ból w boku i drobne ciałko uderzyło w ścianę. Nie doceniła siły kija i mocy odrzutu. Drewniana pałka walnęła dziewczynkę w głowę, rozrywając kaptur, rozpryskując krew na brudnym tynku. Czerwień pobrudziła włosy i spłynęła po twarzy na szyję, brudząc łuski. Drań skruszył róg Ny-Ny. Jednak dziewczynkę ból otrzeźwił. Syknęła wściekle, przykucając przy drugim ataku i rzucając mu się do brzucha, by zatopić w nim ostrze pazury.
- Nie będzie mi tu taki śmieć syna bił! Ja Ci zaraz pokażę, bestio, gdzie twoje miejsce!- zamachnął się ponownie, ale krew splamiła jego ubranie i z krzykiem złapał się za poraniony brzuch.
Ny-Ny wyłączyła wszystko inne – pozostał instynkt. Gryź. Wskoczyła jednemu mężczyźnie na tors i ugryzła w szyję, zahaczając nieznacznie o tętnice. Krew popłynęła gwałtownie, naokoło, gdy ten wrzeszcząc próbował tamować krwotok i przelewającą się między palcami czerwień. Drap. Pazury poszły w ruch, szorstkie łuski przecierały skórę. Na placu boju działo się piekło. Dwóch chłopców ze strachu chowało się po kątach, wpatrując jak zakrwawiony diabeł szamocze się raniąc trzech dorosłych mężczyzn. Miała przewagę szybkości i gibkości, ale każdy cios który spadł na jej ciało odczuwała dotkliwiej, przez brak większej ilości tkanki mięśniowej. Mana tego z przegryzionym gardłem nikła szybko gdy ten opadł na kolana. Drugi miał poraniony kark, głębokie zadrapania i z miną rozjuszonego byka pędził w stronę dziewczynki. Ten z baseballem odniósł najlżejsze rany, ale rozwścieczony był ponad wszelką miarę.
Dziewczynka syknęła obnażając splamione krwią kły i obróciła błyskawicznie, strzelając ogonem w twarz nadbiegającego mężczyzny. Trafiła, zostawiając czerwoną pręgę na jego czole, ale drań zdążył chwycić ją za ogon. Przyciągnął do siebie, łapiąc za szyję i obejmując ramieniem w kleszcze. Chociaż się rwała i drapała wpijając pazury w żywe ciało nie puszczał, bijąc po głowie. Posoka zalała oczy, ale udało się jej ugryźć jego pięść, a raczej palec. Zacisnęła na nim zęby, nie zważając na ryki. Po czym znów poczuła, że kij wbija się w jej żołądek i poleciała na bok. Wraz z palcem, który zakrwawiony, brudny i jeszcze ciepły spadł na udeptaną ziemię. Facet wrzeszczał, wpatrując w mały kikut na dłoni, a Ny-Ny z trudem uniknęła kolejnego ciosu kijem. Tego było już za dużo.
- Sio! Wynocha! Oni idą! SIO! – warknęła wściekle.
Siły powoli ją opuszczały, ale rzuciła się na baseballistę, gryząc w ramię i sprawiając, że upuścił zakrwawiony kij. Kopnęła go w górę śmieci w rogu zaułka, pozbawiając tym samym broni.
- Ty łuskowata suko… – w jego oczach połyskiwała żądza mordu, ale musiał się jej przeciwstawić, bo partner w zbrodni go zawołał.
- Stan, on się zaraz wykrwawi! Prawie przegryzła mu gardło! – dziewięciopalczasty podnosił coraz bledszego, ostatniego mężczyznę. – Dzwońcie po pogotowie, już! Idziemy, niech tym diabłem zajmie się hycel!
Szybko się zwinęli.
Ny-Ny stała na środku zaułku obolała i wciąż czując szargające nią emocje. Z rękawów bluzy ściekała krew, przesiąkły całe rękawy. Krew zalała twarz dziewczynki, sińce wykwitły na bokach i ramionach, coś chrupnęło między żebrami. Splunęła czerwoną śliną, przeczesując palcami zasychając skorupę krwi na głowie. Róg rzeczywiście był skruszony, a naokoło niego wyrósł dotkliwy guz. Bolało ją nie tylko to…
Może i była niedorozwinięta emocjonalnie i utknęła gdzieś pomiędzy mentalnością zwierzęcia a człowieka, ale bolał ją fakt, że oni zrobili to wszystko dla zemsty. Wiedziała to. Dziewczynka odwróciła głowę w stronę psów. Łapa machał ogonem i skomląc próbował się przybliżyć do Ny-Ny, ale ubiegła go, podchodząc i siadając na ziemi. Objęła ramionami psa, czując szorstki język na twarzy. Kundel starał się wylizać jej rany, w przypływie troski skowycząc gardłowo. Drugi pies nie miał siły się podnieść. Kieł. Ny-Ny schowała twarz w zakurzonym futrze, skrywając przed światem łzy. Ona nie płacze. Ona przecież nie płacze. Uroniła kilka łez nad Ukye, gdy myślała, że jest na krawędzi życia i śmierci, a teraz… Gorzkie krople spłynęły z czerwonych oczu, wsiąkając w szorstką sierść. W końcu uniosła głowę, obcierając kąciki powiek, mieszając pozostałości łez z krwią.
- Łapa i Kieł boli. – stwierdziła, wstając i podchodząc do mniejszego psa.
Kieł polizał ją po dłoniach, gdy wzięła go na ręce. Nie był ciężki, cienka skóra stanowiła opakowanie dla worka kości i drżącego wnętrza psa. Pogłaskała po za uchem, starając się nieść zwierzę ostrożnie. Zbili Kła tak mocno, że mocniejszy ucisk prowokował go do skomlenia. Łapa szedł wolno, unosząc złamaną kończynę, ale dzielnie machał ogonem.
Co w takim wypadku może zrobić dziewczynka, będąc solidnie obita i mając na głowie dwa psy, które poranione i wystraszone całkowicie jej zaufały? Ny-Ny zamyśliła się, aż wpadła na pomysł. Znała przecież kogoś, kto potrafił wyleczyć każdą ranę. No tak… Skupiła się, starając wyczuć specyficzną manę i wyłapać inny zapach niż krwi i lęku zalegający w tym zaułku.
Ny-Ny obrała kierunek, a następnie we własnym tempie ruszyła przed siebie, trzymając na rękach małego wilczura, dzielnie asystowana przez podstarzałego kundla.
OOC
[zt] ---> Wjazd do Kama
Wyczuwając jej rozdrażnienie Ziemniak wpił pazurki w kark dziewczyny. Nie zwracała na to uwagi, dobiegając do starego płotu i zniszczonej ściany. Rozpędziła się, przeskakując przez stare skrzynki i wskoczyła na czyjeś plecy, automatycznie wgryzając się w kark i zaciskając pazury na ramionach.
Bo historia lubi zataczać koło.
Tym razem nie tylko Łapa skomlał. Zdenerwowany, podstarzały pies warczał, stając miedzy kilkoma osobami a mniejszym, młodym kundlem. Młody wilczur, przestraszony, obity, nie był w stanie utrzymać się na łapach i półleżał na ziemi. Łapa dzielnie stał, brudną sierść skleiła posoka, słabe oczy wpiły się wściekle w ludzi przed nimi warcząc ostrzegawczo, choć pies unosił w górę strzaskaną nogę i widać było, że w snach nie liczy na zwycięstwo. Zwierzęta też wiedzą, czym jest walka dla honoru – czasem nie chcą zginąć jak ofiara, robiąc wszystko, by umrzeć jak wojownicy.
Z bandy, którą Ny-Ny postraszyła ostatnio było dwóch chłopaków. Oprócz nich jeszcze trójka mężczyzn, ojcowie, wujkowie, może i starsi bracia wkroczyli do zaułka. Jeden z nich dzierżył w wielkich łapach kij baseballowy. Wiało od nich agresją, nieuzasadnioną złością i wszystkim co najgorsze. Nie trzeba szukać słów wytłumaczeń zachowania Ny-Ny, która wyczuła ich intencje bezbłędnie, a przerażenie psów wdzierało się do jej umysłu jak krzyk.
Nie zatrzymując się, nie hamując, ani nie rozglądając wyskoczyła z dziury i wgryzła w tył szyi najbliższej ofiary. Do krwi, do wrzasku.
- To on! – histeryczny wrzask wpadł do jej uszu gwałtownie, ostrzegawczo. W samą porę wybiła się z pleców mężczyzny, bo kij przeleciał w miejscu gdzie przed chwilą była głowa dziewczynki.
- Zabijcie to, zabijcie!
Walka. Zjedz, albo zostaniesz zjedzony, zabij, albo zostań zabity. Gryź, szarp, drap. Żadnej chwili na zamyślenie, czy opracowanie planu, po prostu walcz. Ny-Ny poniosła woń krwi i zdenerwowanie. Zeskakując przypadła do ziemi i na czterech łapach przemknęła między nogami atakujących, drapiąc, gryząc, smagając ogonem po łydkach ile wlezie. Pchnęła jednego chłopaka na ścianę, drugiemu dotkliwie przejechała pazurami po twarzy. Parskając i sycząc chciała ich wystraszyć, gdy nagle poczuła ból w boku i drobne ciałko uderzyło w ścianę. Nie doceniła siły kija i mocy odrzutu. Drewniana pałka walnęła dziewczynkę w głowę, rozrywając kaptur, rozpryskując krew na brudnym tynku. Czerwień pobrudziła włosy i spłynęła po twarzy na szyję, brudząc łuski. Drań skruszył róg Ny-Ny. Jednak dziewczynkę ból otrzeźwił. Syknęła wściekle, przykucając przy drugim ataku i rzucając mu się do brzucha, by zatopić w nim ostrze pazury.
- Nie będzie mi tu taki śmieć syna bił! Ja Ci zaraz pokażę, bestio, gdzie twoje miejsce!- zamachnął się ponownie, ale krew splamiła jego ubranie i z krzykiem złapał się za poraniony brzuch.
Ny-Ny wyłączyła wszystko inne – pozostał instynkt. Gryź. Wskoczyła jednemu mężczyźnie na tors i ugryzła w szyję, zahaczając nieznacznie o tętnice. Krew popłynęła gwałtownie, naokoło, gdy ten wrzeszcząc próbował tamować krwotok i przelewającą się między palcami czerwień. Drap. Pazury poszły w ruch, szorstkie łuski przecierały skórę. Na placu boju działo się piekło. Dwóch chłopców ze strachu chowało się po kątach, wpatrując jak zakrwawiony diabeł szamocze się raniąc trzech dorosłych mężczyzn. Miała przewagę szybkości i gibkości, ale każdy cios który spadł na jej ciało odczuwała dotkliwiej, przez brak większej ilości tkanki mięśniowej. Mana tego z przegryzionym gardłem nikła szybko gdy ten opadł na kolana. Drugi miał poraniony kark, głębokie zadrapania i z miną rozjuszonego byka pędził w stronę dziewczynki. Ten z baseballem odniósł najlżejsze rany, ale rozwścieczony był ponad wszelką miarę.
Dziewczynka syknęła obnażając splamione krwią kły i obróciła błyskawicznie, strzelając ogonem w twarz nadbiegającego mężczyzny. Trafiła, zostawiając czerwoną pręgę na jego czole, ale drań zdążył chwycić ją za ogon. Przyciągnął do siebie, łapiąc za szyję i obejmując ramieniem w kleszcze. Chociaż się rwała i drapała wpijając pazury w żywe ciało nie puszczał, bijąc po głowie. Posoka zalała oczy, ale udało się jej ugryźć jego pięść, a raczej palec. Zacisnęła na nim zęby, nie zważając na ryki. Po czym znów poczuła, że kij wbija się w jej żołądek i poleciała na bok. Wraz z palcem, który zakrwawiony, brudny i jeszcze ciepły spadł na udeptaną ziemię. Facet wrzeszczał, wpatrując w mały kikut na dłoni, a Ny-Ny z trudem uniknęła kolejnego ciosu kijem. Tego było już za dużo.
- Sio! Wynocha! Oni idą! SIO! – warknęła wściekle.
Siły powoli ją opuszczały, ale rzuciła się na baseballistę, gryząc w ramię i sprawiając, że upuścił zakrwawiony kij. Kopnęła go w górę śmieci w rogu zaułka, pozbawiając tym samym broni.
- Ty łuskowata suko… – w jego oczach połyskiwała żądza mordu, ale musiał się jej przeciwstawić, bo partner w zbrodni go zawołał.
- Stan, on się zaraz wykrwawi! Prawie przegryzła mu gardło! – dziewięciopalczasty podnosił coraz bledszego, ostatniego mężczyznę. – Dzwońcie po pogotowie, już! Idziemy, niech tym diabłem zajmie się hycel!
Szybko się zwinęli.
Ny-Ny stała na środku zaułku obolała i wciąż czując szargające nią emocje. Z rękawów bluzy ściekała krew, przesiąkły całe rękawy. Krew zalała twarz dziewczynki, sińce wykwitły na bokach i ramionach, coś chrupnęło między żebrami. Splunęła czerwoną śliną, przeczesując palcami zasychając skorupę krwi na głowie. Róg rzeczywiście był skruszony, a naokoło niego wyrósł dotkliwy guz. Bolało ją nie tylko to…
Może i była niedorozwinięta emocjonalnie i utknęła gdzieś pomiędzy mentalnością zwierzęcia a człowieka, ale bolał ją fakt, że oni zrobili to wszystko dla zemsty. Wiedziała to. Dziewczynka odwróciła głowę w stronę psów. Łapa machał ogonem i skomląc próbował się przybliżyć do Ny-Ny, ale ubiegła go, podchodząc i siadając na ziemi. Objęła ramionami psa, czując szorstki język na twarzy. Kundel starał się wylizać jej rany, w przypływie troski skowycząc gardłowo. Drugi pies nie miał siły się podnieść. Kieł. Ny-Ny schowała twarz w zakurzonym futrze, skrywając przed światem łzy. Ona nie płacze. Ona przecież nie płacze. Uroniła kilka łez nad Ukye, gdy myślała, że jest na krawędzi życia i śmierci, a teraz… Gorzkie krople spłynęły z czerwonych oczu, wsiąkając w szorstką sierść. W końcu uniosła głowę, obcierając kąciki powiek, mieszając pozostałości łez z krwią.
- Łapa i Kieł boli. – stwierdziła, wstając i podchodząc do mniejszego psa.
Kieł polizał ją po dłoniach, gdy wzięła go na ręce. Nie był ciężki, cienka skóra stanowiła opakowanie dla worka kości i drżącego wnętrza psa. Pogłaskała po za uchem, starając się nieść zwierzę ostrożnie. Zbili Kła tak mocno, że mocniejszy ucisk prowokował go do skomlenia. Łapa szedł wolno, unosząc złamaną kończynę, ale dzielnie machał ogonem.
Co w takim wypadku może zrobić dziewczynka, będąc solidnie obita i mając na głowie dwa psy, które poranione i wystraszone całkowicie jej zaufały? Ny-Ny zamyśliła się, aż wpadła na pomysł. Znała przecież kogoś, kto potrafił wyleczyć każdą ranę. No tak… Skupiła się, starając wyczuć specyficzną manę i wyłapać inny zapach niż krwi i lęku zalegający w tym zaułku.
Ny-Ny obrała kierunek, a następnie we własnym tempie ruszyła przed siebie, trzymając na rękach małego wilczura, dzielnie asystowana przez podstarzałego kundla.
OOC
[zt] ---> Wjazd do Kama
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach